O mnie

Moje zdjęcie
Trzydzistoparolatka. Żona. Mama dwóch chłopców. Dzięki nim moje życie nabrało barw. Na blogu pragnę uwiecznić naszą (nie)codzienność. Chcesz do mnie napisać? Mój email: madzia435@gmail.com

Obserwatorzy

Online

czwartek, 15 grudnia 2011

Dziewczyny, ten kredyt w rzeczywistości wziął mój mąż dla swojego brata. Chciał mu pomóc, aby ten ułożył sobie życie w mieście, na drugim końcu Polski. Oczywiście, dogadali się, że tamten będzie płacił  raty, ale tylko, kiedy otrzymał te pieniądze, wszystko się zmieniło. Mojego męża, zaczął  traktować jak śmiecia.  Cały czas oszukiwał, że płaci, podrabiał dokumenty itp., aż po latach zapukał do nas komornik...
W międzyczasie szwagier ze swoją nową rodziną byli na naszym ślubie.  Oczywiście, żadnego prezentu od nich nie otrzymaliśmy, tylko zapewnienie szwagra pod Kościołem, że "najlepszy prezent jaki nam może dać, to będzie spłata tego kredytu". Zapomniał chyba, że to był jego kredyt a nie nasz. A po ślubie, żądał od męża pieniędzy na bilet powrotny PKP dla jego całej rodzinki. Natomiast pół roku po ślubie, ukradł jeszcze mojemu mężowi obrączkę.
No i właśnie przez niego mamy taki kontakt z całą rodziną męża. A raczej, nie mamy tego kontaktu.
W mieście, nie powiodło się szwagrowi, wrócił do teściów. Pracuje na czarno, w domu nie dokłada się im do niczego.  Tyle, ile zarobi, ma tylko na własne wydatki. A teściowie niczego od niego nie wymagają. Nie postawią mu żadnego ultimatum, że na przykład: skoro nie płacisz tutaj za nic, to masz chociaż Romkowi płacić np. 500 zł a jak nie to wypier...stąd!  My do teściów  nie jeździmy, bo on tam jest a cała rodzinka spotyka się tam, czy na święta i tak normalnie, gadają, śmieją się, udają szczęśliwych, tak jakby nic się nie stało. Wydaje mi się, że im jest na rękę, że nie przyjeżdżamy, bo wtedy nie trzeba rozmawiać na trudne tematy, mają święty spokój. Na święta nie byliśmy u nich, jeśli dobrze liczę, od sześciu lat. Jeśli policzyć święta w tym roku, będzie to już siedem lat. I nigdy, nie zadzwonią zapytać się, co planujemy, czy przyjedziemy. Ale jak oni potrzebują pomocy, to wiedzą, gdzie Romka szukać. Nawet jak mieszkaliśmy od nich 70 km, to potrafili w każdej chwili zadzwonić, żeby Romek przyjechał, bo trzeba przecież drzewo na zimę szykować. I nie ważne, czy mieliśmy, jakieś palny, czy nie. Nie mówię, żeby rodzicom nie pomagać, ale ludzie, szanujmy się. Poza tym, mają oni jeszcze dwóch synów a dzwonili zawsze tylko do Romka.
Od teściów czuję chłód, szczególnie od jego matki. Bo kiedy Romek mieszkał z nimi, utrzymywał ich, robił zakupy, płacił rachunki, remontował im mieszkanie, wymienił wszystkie okna, dach a  gdy tylko zamieszkał ze mną, to wszystko się skończyło. Choć oni nadal traktowali go jak swoją własność. A z teściową to w ogóle nie mamy tematów do rozmów. Jakieś tylko płytkie wymiany zdań o pogodzie itp. a potem zapada niezręczna cisza... W ogóle nie jestem pewna, czy uważa mnie za swoja synową.
Mnie już wcale nie chodzi o te pieniądze, bo pogodziłam się z tym.  Wiem, że ich nie odzyskamy, ale chodzi mi o szacunek. Nie jesteśmy niczemu winni a czujemy się odrzuceni, wykluczeni, nierozumiani.  Chodzi mi jedynie o postawę teściów, że wolą on mieć święty spokój i udawać, że nic się nie stało niż porozmawiać, że  udają szczęśliwą, katolicką rodzinę a nas mają gdzieś.
W te wakacje, przełamałam się dla męża i ciągle nalegałam, żebyśmy do nich pojechali. I pojechaliśmy a oni od razu sypią teksty, że mają tyle ziemi, że trawa już taka długa, że skosić trzeba. Po prostu, sugerowali, żeby zrobił to Romek. No k... po latach przyjechaliśmy do nich a oni od razu wynajdują mu jakieś zajęcie. A czemu szwagier tego nie zrobi, przecież mieszka tam.
Ale jak już pisałam, na szczęście spłaciliśmy kredyt.  Mamy już to za sobą.  Chcę już o tym, zapomnieć, bo inaczej człowiek oszalałby.
A tak poza tym u nas w porządku. Byliśmy w tygodniu u księdza, po zaświadczenie, że mogę być matką chrzestną a Romek świadkiem pana młodego. Byłam też zarejestrować się w urzędzie pracy. Wczoraj wybrałam się do stomatologa.  Chcę wyleczyć wszystkie zęby, bo w przyszłym roku chcemy z mężem starać się o dzidzię :) A teraz robię porządki w mieszkaniu, powoli pakuję się, ponieważ w przyszłym tygodniu, w czwartek, jedziemy już na święta, do moich rodziców. Za tydzień, w niedzielę, będzie ślub siostry i chrzciny Michałka.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Odwiedziny

Zdążyłam trochę pożalić się, że mało się ruszam a jeszcze tego samego dnia poszliśmy z Romkiem na stadion pobiegać. Ciężko biegało się, ale włączyłam głośną muzykę w słuchawkach, w telefonie, i jakoś udało mi się przebiec 5 okrążeń stadionu. Byłam z siebie bardzo zadowolona. 
W piątek pojechałam do mojej uczelni odebrać dyplom. Szłam tą znienawidzoną przeze mnie drogą  i ciągle sobie w głowie powtarzałam: "to już ostatni raz tam idę, ostatni raz".  Jak fajnie to brzmi: "pani mgr Magdalena X"  :) Nie myślałam, że kiedyś osiągnę to, że powiedzie mi się.
Potem postanowiłam pójść do nowo otwartej galerii handlowej, żeby kupić coś sobie na ślub siostry. Tak się złożyło, że w zeszłym miesiącu zapłaciliśmy ostatnią ratę kredytu, najstarszego brata Romka. Przez lata liczyliśmy grosz do grosza, płacąc za coś, czego nigdy na oczy nie widzieliśmy. Wiem, że teraz, też na pewno będziemy liczyć pieniądze, że nagle nie przestanie nam ich brakować, ale to już zawsze 1000 zł więcej i co najważniejsze, to będą nasze, własne wydatki. Tyle na to czekaliśmy.
W galerii tyle czasu chodziłam, oglądałam ciuchy, ale nic mi się nie podobało a poza tym, jakieś zwykłe bluzki kosztowały nawet 400 zł. Byłam już zrezygnowana, nie mogłam chodzić, bo tak mnie nogi bolały. Po kilku godzinach dołączył do mnie Romek i poszliśmy do restauracji na frytki i kurczaka a potem udaliśmy się do starej, sprawdzonej galerii. Tam, od razu, w drugim sklepie, do którego zaszliśmy, kupiłam sobie sukienkę.  Sukienka jest jasnoróżowa z delikatną, czarną koronką. Potem poszliśmy jeszcze do sklepu dziecięcego kupić prezent dla dziecka, młodszego brata Romka. Ceny zabawek w tamtym sklepie również były przerażające. Nie było zabawek poniżej 100 zł,  może kilka i to naprawdę bardzo małych. Ale kupiliśmy małemu piękny, duży,  wóz strażacki. Kiedy szliśmy z tym wozem do kasy, pomyślałam, żeby Romek zadzwonił do brata, zapytać się, czy mały nie ma takiej zabawki, bo szkoda wydać tyle kasy na coś, co on może ma. Jednak szwagier powiedział, żebyśmy czasem nie kupowali betoniarek i śmieciarek, bo mały tego ma pełno a żebyśmy kupili może wóz strażacki. A my w śmiech, bo właśnie w ręku trzymaliśmy tą zabawkę. Potem okazało się, że mamy mnóstwo czasu do pociągu to jeszcze raz wróciliśmy się do nowej galerii, kupiłam sobie kolczyki, pierścionek i czapkę a dla Romka  marynarkę. Kupiliśmy też koszulę na prezent świąteczny dla mojego brata. 

Na następny dzień spodziewaliśmy się gości: teściów,  młodszego brata mojego męża, jego żonę i synka. Ich chłopiec jest naprawdę fajnym dzieckiem. Niczego się nie wstydził, gaduła niesamowity, cały czas uśmiechał się. I ciocię cały czas przytulał i wujka, za zabawkę wycałował. A potem zaglądał do miejsca, skąd wyciągnęliśmy zabawkę, czy czasem jeszcze nie ma tam dla niego niespodzianki. Kiedy zaczął wygłupiać się i trochę rozrabiać to szwagier zabrał mu zabawkę. A on spuścił oczka i mówi: "tatusiu przepraszam, przepraszam, będę już grzeczny". A gdy odjeżdżali to zapytał się, czy tą zabawkę, którą dostał od nas, może wziąć do domu. Nie wiedział, czy to jest już jego. I mnie się o to pytał, potem Romka. Naprawdę, uroczy chłopak. Ma niespełna trzy latka a taki już mądry.
Po ich wizycie załapałam doła. Szwagier i jego żona stwarzają obraz IDEALNEJ rodziny. Oboje bardzo się kochają i nie kryją się z okazywaniem uczuć.  Mają mieszkanie, co prawda niewłasnościowe, ale są samodzielni, są też bardzo religijni. On pracuje i ona. Mają wspaniałego synka. Dzieckiem zajmuje się teściowa. My mamy własne mieszkanie, też jesteśmy samodzielni, ale nikt nam w niczym nie pomaga. Romek pracuje ja nie. Pomimo tego, że przez lata spłacaliśmy kredyt ich najstarszego brata, jakoś sobie radziliśmy. W naszym związku też jest wszystko w porządku, ale do szczęścia brakuje nam jeszcze maleństwa. Tymczasem oni planują już drugie. Mam żal do nich wszystkich, że my tyle lat spłacaliśmy kredyt ich brata a tymczasem oni obchodzą się z nim jak z jajkiem. Szwagier, ten, którego płaciliśmy kredyt,  zamieszkał z teściami a oni w ogóle zachowują się tak, jakby nic się nie stało. A on nawet nie raczył zadzwonić, przeprosić, czy jakąkolwiek pomoc zaoferować, przy spłacie tego kredytu. Przecież to nie był nasz kredyt tylko jego. I właśnie przez niego mamy zepsute relacje z całą ich rodzinką, bo nie mam do nikogo najmniejszego zaufania. I z bólem to muszę przyznać, bo wiem, że Romek ich kocha, ale ja czuję czuję awersję do tej rodziny. Tymczasem oni zgrywają szczęśliwą rodzinkę a to my, najbardziej pokrzywdzeni, JESTEŚMY WYKLUCZENI, nikt nie liczy się z naszymi uczuciami.
Dziewczyny, co myślicie? Może powinnam zapomnieć o tym kredycie? I udawać się, że nic się nie stało? Że wszyscy się kochamy i jest nam bardzo dobrze ? I może powinniśmy zajeżdżać do teściów, pomimo obecności tam szwagra? Kilka lat tam nie zajeżdżaliśmy, dopiero w tegoroczne wakacje, zrobiłam to dla Romka i pojechaliśmy tam, jak szwagier był w pracy. Ale to chyba on powinien nas unikać a nie my jego?

środa, 30 listopada 2011

Jesienna chandra

Dopadła mnie jesienna chandra. Smutno mi jakoś i źle, w dodatku nic mi się nie chce. A miałam tyle planów... Z utęsknieniem czekałam na jesień, żeby mieć więcej czasu dla siebie, żeby trochę odpocząć, pobiegać, poczytać książki a tu nic z tego. W ogóle nawet jakoś ciężko jest mi się z domu ruszyć.  Dobrze, że mam Dzióbka to jestem zmuszona z nim  pospacerować :) 
Mimo, że jestem w domu, czas zdecydowanie za szybko mija:  spacery z psem, obiady, porządki, blogi. Ostatnio sporo urzędowałam w kuchni, chciałam wypróbować nowe przepisy kulinarne.  Paszteciki mięsne z kapustą i do tego gyros były przepyszne. 
Romek codziennie wraca po 17. i ten czas spędzamy wspólnie, chociaż i tak za mało mamy tego czasu dla siebie. Wcześnie kładziemy się spać, bo o 3.50 on ma pobudkę.
Weekendy, kiedy Romek ma wolne, to już szczególnie szybko mijają.  Prawie cały weekend spędziliśmy w domu, bo złapało nas jakieś przeziębienie. W sobotę ja znowu urzędowałam w kuchni a Romek słuchał muzyki i robił dokumenty do pracy. Pod wieczór wyszliśmy pospacerować po mieście i zaszliśmy do sklepu.  A wieczorem do późna oglądaliśmy film. W niedzielę, po raz pierwszy od dawna, poszliśmy do Kościoła.  Stwierdziłam, że jednak religia jest głęboko we mnie zakorzeniona. Nie mogę tego tak się wyrzec. Po Kościele zrobiliśmy małe zakupy, potem odgrzałam paszteciki  i cały dzień herbatkowaliśmy się i oglądaliśmy maraton "Rancza". Tak nam wspólnie minął weekend.

Poza tym, nie ma dnia i nocy, żebym nie myślała o dziadku. Minął już prawie miesiąc od jego śmierci a do mnie to jeszcze nie dociera. Ciągle nie mogę w to uwierzyć. Często łapię się na tym, że myślę sobie: O! to i to muszę powiedzieć dziadkowi a potem dociera do mnie, że nigdy już mu tego nie powiem, że go już nie ma!

poniedziałek, 21 listopada 2011

Szykuje się ślub...

Dziewczyny dziękuję Wam za modlitwy za mojego dziadka, za wsparcie, za to, że byłyście ze mną w tych trudnych chwilach, naprawdę było mi to bardzo potrzebne. Dobrze jest wiedzieć, że zawsze można na Was liczyć! 
Zmęczeni i przytłoczeni tymi ciężkimi wydarzeniami, marzyliśmy z Romkiem, aby święta były już spokojne, bo przecież, ile człowiek jest w stanie jeszcze znieść? Chcieliśmy spędzić święta w rodzinnym gronie, chcieliśmy odpocząć, nic nie robić a tu szykują się kolejne uroczystości rodzinne i to dwie. Chrzciny Michałka i... ślub mojej siostry. 
Początkowo miały być tylko chrzciny, ale ksiądz nie wyraził zgody, ponieważ Monika z Piotrem nie mają ślubu. Monika poprosiła mnie na matkę chrzestną Michałka. Zgodziłam się, choć zrobiłam to wbrew sobie. Nie dlatego, że nie chcę zostać chrzestną, ale dlatego, że nie chcę mieć w ogóle do czynienia z księżmi i Kościołem. Nie chcę  rozwodzić się na ten temat, powiem tylko tyle, że kiedyś byłam osobą bardzo religijną. Teraz nadal wierzę, tylko, że w Boga a nie w Kościół i dlatego już nie praktykuję. Wszystko się zmieniło, kiedy zaczęłam bliżej zgłębiać tematy religijne, ponieważ napisałam pracę magisterską właśnie w tej tematyce. Studia i książki otworzyły mi oczy na wiele spraw. Poznałam Kościół z takiej strony, z jakiej na co dzień nie zna się Kościoła, albo nie chce się znać, ze strachu, czy przez jakieś przesądy czy inne zabobony. Stąd moja niechęć do Kościoła... Gdybym właśnie odmówiła bycia chrzestną, raczej nikt nie zrozumiałby mojej motywacji, byłoby, że Magda wydziwia, że chce wszystkich skłócić i chyba nie miałabym po co, pokazywać się w rodzinnym domu. Więc zgodziłam się, wbrew moim przekonaniom. 
A z Moniki i Piotra  ślubem to były "przeboje", bo oni chyba coś od dawna planowali, ale w tajemnicy przed rodzicami. Monika mówiła rodzicom tylko o chrzcinach, natomiast mi o jednym i drugim, więc rodzice nic nie wiedzieli,pomimo tego, że była ona u rodziców z synkiem prawie przez tydzień, w tym samym czasie, co my byliśmy. A jej chłopak w ogóle ani razu po pracy nie zajechał, czy nawet jak miał wolne, żeby zobaczyć syna, żeby może coś siostrze pomóc i przede wszystkim, żeby porozmawiać z moimi rodzicami, poinformować ich o zamiarach i coś uzgodnić  a rodzice tylko ode mnie dowiadywali się.  
Nasza rodzina nie za bardzo może pogodzić się z wyborem przyszłego męża przez siostrę. Piotr ma około 30 lat, wykształcenie ma ponoć  podstawowe i całe życie pracował tylko na polu gdzieś u jego rodziny. Teraz pracuje w budownictwie. Od samego początku jak przyjeżdżał do Moniki, był... strasznie brudny, śmierdział kilkudniowym potem. Jego odór unosił się w całym mieszkaniu, aż mama nie mogła wytrzymać i ... zwróciła mu uwagę, aby poszedł do łazienki i się umył. Chyba normalny człowiek spaliłby się ze wstydu a on, gdzie tam. Po jakimś czasie oni rozstali się, potem wrócili do siebie i zamieszkali u moich rodziców. Mieszkali tam pół roku a on w tym czasie w ogóle nic w domu nie zrobił:  ani razu nie zmył naczyń, nie poszedł do pieca napalić, nie skosił trawy i jeszcze często miał pretensje do siostry, że obiad jest z jednego dania a nie z dwóch i ta mu ciągle usługiwała. I często kombinował, gdy wracał z pracy, ledwo trzymał się na nogach, a raczej nie trzymał, tylko pijany wisiał na ogrodzeniu. Mama była przerażona, bo, jak mówi, nasz młodszy brat ma 15 lat, a nigdy ojca nie widział pijanego, a ten tak bardzo często. I powiedziała mu to a on wkurzył się, zaczął wrzeszczeć, że nie będzie tutaj mieszkał i do mojej siostry krzyczał: "idziesz, czy zostajesz?!" A Monika pobiegła z nim. Mimo, że to miało miejsce kilka lat temu, on ma nadal do wszystkiego takie podejście,  nadal mu wszystko zwisa. Jak spojrzy się na nich, to wygląda to tak, jakby między nimi była jakaś różnica klasowa.  Moja siostra zawsze jest ładnie ubrana, wymalowana a on... masakra! 
Nawet teraz rodzice mówili nam po cichu, że uważają, że nic z tego nie będzie, że dają Monice pół roku, że ona jeszcze przejrzy na oczy i przekona się, jaki jest jej chłopak i jeszcze wróci do domu. Rodzice opowiadali, że nieraz Monika, gdy przyjeżdżała do nich, bez powodu zaczynała płakać, a gdy oni pytali, o co chodzi, to ona nic im nie mówiła, kryła chłopaka. Rodzice podejrzewają, że stąd też jej wysokie ciśnienie. Już pod koniec ciąży zaczęła mieć nadciśnienie i teraz też ciągle ma. Rodzice myślą, że to przez niego, przez stres, przez nerwy, że sama tam siedzi u jego rodziców ze wszystkim i nie ma jej kto pomóc. I podejrzewają, że dlatego też dziewczyna straciła pokarm w piersiach, bo gdy mama pojechała tam, do wnuka, to Piotr w ogóle nie zaproponował jej nic picia a do mamy zaczął skarżyć na Monikę, że ona nic nie je. A mama z ripostą do niego, że siedzi tutaj już tyle godzin i nie widziała, żeby on zapytał się Moniki, czy ona coś zje, czy napije się, a jak ma to zrobić, jak ciągle zajmuje się dzieckiem a on nawet jej nic nie poda, nie pomoże.  Kiedy więc ona ma zjeść. Rodzice nie wierzą w to małżeństwo a ja wspieram siostrę, chociaż podzielam ich obawy. 
A Michałek, mój siostrzeniec,  jest cudownym dzieckiem. Jutro już będzie miał dwa miesiące. Jak już wyżej napisałam, siostra przyjechała z nim, na prawie tydzień czasu, do rodziców. W całym domu zagościł zapach niemowlaczka. Michałek był naprawdę bardzo grzeczny. Jednak na początku, po jednym dniu spędzonym z Michałkiem, byłam tak okropnie zmęczona. Wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, że przy niemowlaczku jest tyle obowiązku, że trzeba co chwilę go doglądać, pieluszkę zmieniać, biegać szybko, żeby mleko mu odgrzać, albo picie, żeby nie płakał, bo on przecież jest za malutki, żeby zrozumieć, że mleko już się grzeje, że będzie za minutkę, czy dwie. Przy takim maluszku trzeba być 24 godziny na dobę. Byłam naprawdę w szoku, nigdy zresztą nie miałam kontaktu z takim maleństwem.  Ale w kolejnym dniu, zostałam wrzucona na głęboką wodę.  Rodzice z siostrą pojechali do innego miasta pozałatwiać sprawy a ja zostałam sama z Romkiem i miałam zająć się opieką nad Michałkiem. Byłam przerażona, bo nawet nie wiedziałam, jak wziąć tę maleńką kruszynkę na ręce, żeby jej krzywdy nie zrobić. Jednak szybko połapałam się co i jak. Mleko przygotowałam dla niego wcześniej, gdy Michałek jeszcze spał i gdy tylko obudził się, mleko akurat ostygło do odpowiedniej temperatury i malec dostał od razu jeść. A Romek bez najmniejszego problemu i obaw zaczął zmieniać maluszkowi pieluszkę. Fajnie wyglądał, jak go przewijał. Potem daliśmy Michałaka do wózeczka i chłopczyk dalej spał. Wcale nie płakał. A jakie piękne ma oczka, jak już fajnie próbuje z ciocią "rozmawiać",  gaworzy: "a guuu" i jaki ma słodki uśmiech. Pokochałam go bardzo, bardzo mocno i ten jego piękny zapach niemowlaczka.
Mam nadzieję, że nie zanudziłam Was wywodami. A Wy co o tym wszystkim myślicie? Czy czasami lepiej jest się wtrącać, czy uszanować ich decyzję?

wtorek, 15 listopada 2011

Wspomnienie dziadka

Dziadek był autorytetem dla naszej rodziny i dla wielu ludzi: wykształcony, oczytany, przez wiele lat był prezesem w rodzinnej miejscowości.  Był szanowany i poważany.  Dziadek miał
w sobie życiowy optymizm, miał ogromne poczucie humoru.  Kochał życie i czerpał z niego pełnymi garściami. Zawsze był duszą towarzystwa, kochał ludzi, miał wielu oddanych przyjaciół. Gdy przyszło się do niego w odwiedziny zawsze serdecznie ugościł. Częstował kawą, herbatą, 
obiadem, swoimi nalewkami albo wędlinami własnej "produkcji". Był nowoczesnym dziadkiem: witał się i żegnał słowem "heej", kupił sobie telefon komórkowy i jak tylko weszły do mody, kijki Nordic Walking. Kilka razy w tygodniu robił długie 10-kilometrowe spacery. Latem na spacer zabrał ze sobą mnie, Romka i mojego brata. Do naszej wyprawy dobrze się przygotował. Wziął ze sobą nalewki, kieliszki i na polanie siedzieliśmy i delektowaliśmy się dziadka trunkami. Dziadek był osobą niezwykle silną psychicznie, nigdy nie poddawał się, nie załamywał, na nic się nie skarżył. 
Do szpitala miał pojechać tylko na tydzień. Lekarze mieli dziadkowi wyciąć guza na nerce. Operacja się udała. Jednak w trzecią dobę po zabiegu dziadek dusił się. Reanimowali go 15 minut. Dopiero wtedy lekarze zrobili szczegółowe badania i wykryli u dziadka wadę serca. Jednak dziadek odzyskiwał siły, wracał szybko do zdrowia. Już praktycznie szykował się do wyjścia ze szpitala, kazał przywieźć klapki i dresy, bo nie mógł już leżeć w łóżku. I żartował sobie, że babcia tak ciągle narzeka na zdrowie, "skwierczy i skwierczy" a on nie "skwierczał" i tutaj się znalazł. W nocy, 2. listopada o 0.57 dziadek dostał zawału serca i zmarł. Dla  lekarzy również to był szok. Może, gdyby nie ta operacja, dziadek byłby z nami. Może żyłby jeszcze kilka lat. Tej nocy, kiedy dziadek odszedł, przyśnił mi się. Szedł ulicą naszego miasteczka i uśmiechał się. Tylko, że ja bałam się z nim spotkać, chciałam go minąć tak, żeby mnie nie widział. 
Mam ogromne wyrzuty sumienia, bo od sierpnia byłam trochę pogniewana na dziadka. Miałam żal do niego o to, że naopowiadał Romkowi, niekoniecznie dobrych rzeczy o mojej rodzinie. I praktycznie od trzech miesięcy z dziadkiem nie rozmawiałam. Wiem, że dziadek miał żal do mnie i do Romka. Romek powtórzył mi całą ich rozmowę, a ja przekazałam ją dalej... Dziadek  leżał  w szpitalu a ja nie zadzwoniłam ani nie odwiedziłam go. Szykowałam się, żeby pojechać, ale już nie zdążyłam. Bardzo żałuję, że nie zdążyliśmy sobie wszystkiego wyjaśnić, że nie zdążyliśmy porozmawiać, uściskać się. 
Na pogrzebie było mnóstwo ludzi, prawie całe miasteczko. Ksiądz wygłosił piękne kazanie. Mówił, że znał dobrze dziadka, że dziadek odznaczał się dużym szacunkiem do kapłana. Na pogrzebie przemawiał także burmistrz miasta, mówił o zasługach dziadka dla miasta, o jego poczuciu humoru, które pozwalało łatwiej znosić trudy życia. Kiedy zasypywano trumnę ziemią wyła syrena strażacka. 
Kiedyś Dzień Zmarłych miał dla mnie zupełnie inne znaczenie. Paliłam znicze na cmentarzu dla osób, których odejścia mnie bezpośrednio nie dotyczyły, ponieważ nie znałam tych osób. Teraz na cmentarzu leży mój ukochany dziadek. Dwa lata temu zmarła prababcia. Osoby mi najbliższe. Mam liczną rodzinę, ale z nikim nie utrzymuję kontaktu, tylko z rodzicami, babcią i dziadkiem, sporadycznie z teściami. Dziadek i babcia byli jedynymi osobami z całej rodziny, które mną się interesowały, które mi pomagały, na których zawsze mogłam  liczyć, które mnie kochały z całego serca. 

czwartek, 3 listopada 2011

Dziadek

Dziadek zmarł wczoraj.
A wszystko miało już być dobrze!!!!!!!!
Nie wiem, jak teraz będzie bez niego?!!No jak?!!!
On był opoką naszej rodziny.
Nie wierzę. Nie wierzę.


Proszę Was o modlitwę za jego duszę.

poniedziałek, 31 października 2011

Weekend był taki, jaki lubię najbardziej. W sobotę leniuchowaliśmy w łóżku z mężem do 9
a potem  poszliśmy z naszym Dzióbkiem na długi spacer do lasu. Ostatnio żyliśmy na takich dużych obrotach, że nawet nie zauważyliśmy, że to już prawie końcówka jesieni, że ostatnie już liście są na drzewach. W lesie było tak przyjemnie: poranna mgła, słońce, cisza, Dzióbek szalejący. Przyszliśmy do domu po południu. Obiad przygotowałam dzień wcześniej, więc tylko podgrzałam.  Potem była kawka i książka. Wieczorem poszliśmy jeszcze na krótki spacer na stadion a wieczorkiem oglądaliśmy tv.

W niedzielę przyjechała do nas moja rodzinka, zjedliśmy pyszny obiad, potem poszliśmy na zakupy i do kawiarni. Rodzice dopiero przyznali, w jakim ciężkim stanie, był dziadek. Okazało się, że na nerce miał guza. Rak został szybko wykryty. Operacja przebiegła bez żadnych komplikacji, jednak w trzecią dobę po operacji, dziadek zaczął się dusić, nie mógł oddychać. Reanimowali go 15 minut. Dziadek był już prawie na tamtym świecie. Na szczęście czuje się coraz lepiej, powoli odzyskuje siły i humor. Już prosił babcie, aby następnym razem, jak przyjedzie,  kupiła dużego torta, bo chciałby podziękować pielęgniarkom za opiekę. Cały czas myślę o nim, martwię się. Mam nadzieję, że szybko wróci do zdrowia. 
Po raz kolejny uświadomiłam sobie,  jak trzeba pielęgnować na co dzień nasze relacje
z bliskimi, jak trzeba dbać, by te chwile były szczególne, wyjątkowe, bo życie takie kruche jest. Jednego dnia wszystko jest ok, a na drugi dzień, może już nie być z nami ukochanej osoby. 



piątek, 28 października 2011

Świętowanie

Tyle czasu zastanawiałam się, jakie to jest uczucie, obronić pracę magisterską? Co się czuje po obronie? Teraz już wiem - niedowierzanie. 
Świętowania żadnego nie było, bo właśnie nie byłam do końca przekonana, czy rzeczywiście obroniłam się. W nocy budziłam się przerażona, spanikowana, bo miałam jakieś omamy, że jednak nie powiodło mi się. Przez cały tydzień zamartwiałam się i zastanawiałam,  jak było naprawdę, podczas tej obrony.  Byłam wtedy tak zestresowana, że niewiele pamiętałam, tylko to ciśnienie dudniące w głowie. Dlatego straciłam pewność. 
I zamiast trochę odpocząć, bo tyle lat ciężko harowałam, to ja nie mogłam znaleźć sobie miejsca w domu. Myślałam, że oszaleję. Zdałam sobie sprawę, że ja nie umiem odpoczywać
i nie mogłabym tak siedzieć 
w domu. Zaczęłam przeglądać oferty pracy i znalazłam coś bardzo interesującego. W przyszłym tygodniu chciałabym złożyć CV. 
Nareszcie, dzisiaj przyszło zaświadczenie z uczelni, że ukończyłam studia, uzyskując tytuł magistra :) Odetchnęłam z ulgą i dopiero dzisiaj będziemy  z mężem świętowali. Zrobiłam już gołąbki, mamy jeszcze kawałek ciasta, do tego kupimy jakieś winko. Należy się :)
jest jeszcze jeden powód do świętowania. 11. października byliśmy z mężem u notariusza
i zostaliśmy pełnoprawnymi właścicielami naszego mieszkania :)

czwartek, 20 października 2011

Pani magister !!!

Wszyscy płaczą z radości, ze szczęścia, ponieważ od dzisiaj jestem już panią magister!!!  Chociaż jeszcze to do mnie nie dociera. Uwierzę chyba dopiero wtedy, gdy odbiorę dyplom :)
Stresu nie było końca, ale podczas obrony panowała bardzo przyjemna atmosfera, jak nigdy. Promotor zachwalał moją pracę a i recenzentce bardzo zaimponowałam, ale z tych emocji, nie bardzo już pamiętam, co mówili. Z pracy dostałam 4, a z obrony 3. Na początku czułam trochę niedosyt, ale teraz jestem przeszczęśliwa, że mam to już za sobą, że 8 lat mojej udręki skończyło się.
Po obronie zadzwoniłam do rodziców, pochwalić się.  Wcześniej im nic nie mówiłam o obronie, bo tak naprawdę nie wierzyłam, że mi się uda. Nie chciałam ich rozczarować. Najpierw były okrzyki radości a potem płacz... Mama po jakimś czasie zadzwoniła do mnie powiedzieć, że wchodzi do kuchni a tam tata siedzi przy stole  i płacze.
Zadzwoniłam też do babci, od wakacji nie rozmawialiśmy z powodu tych spięć z dziadkiem. Pomimo tego, że dziadek jest teraz w szpitalu, babcia rozpromieniła się. Potem mama znowu do mnie zadzwoniła, przekazać, że babcia do mamy zadzwoniła cała zapłakana z radości, że Madzia się obroniła.
Dziewczyny dziękuję za wsparcie, za otuchę!

niedziela, 16 października 2011

Za trzy dni obrona

I zostaliśmy sami z Dzióbkiem.
Za trzy dni obrona.
Nie wiem, jak ja to przeżyję :(

sobota, 24 września 2011

Odwiedziny u siostry w szpitalu

Jeszcze nie może dotrzeć do mnie to, że moja siostra została mamą. Czasami zastanawiam się, czy to dzieje się naprawdę, czy to czasem nie był sen?
Dzisiaj z Romkiem pojechaliśmy do niej do szpitala. Moja siostra pomimo ciężkiego porodu, była tak spokojna, zrelaksowana, z daleka biło od niej szczęście. Już w pełni czuje się mamą, co chwila dogląda synka, patrzy, czy wszystko jest w porządku a przy tym jest taka czuła i troskliwa.
A maluszek jest przecudny. Pomimo, że po urodzeniu ważył 3,750 kg, mierzył 57 cm, to ja takiej malutkiej kruszyneczki, nigdy wcześniej na oczy nie widziałam. Te jego maciupkie rączki, paluszki, malutki nosek. 
Akurat jak weszliśmy to siostra go karmiła, za chwilkę Michałek usnął i tak spał grzeczniutko cały czas, czasami tylko po cichutku zakwiczał. Trochę go na rękach potrzymałam, niesamowite uczucie.
Też chciałabym mieć takiego bobaska. 

czwartek, 22 września 2011

Zostałam ciocią!!!!

Przed chwilą zostałam ciocią. Moja siostra urodziła zdrowego chłopczyka :)))))))
Od początku ciąży nie miała zbyt dobrych wyników.  Podejrzewano cukrzycę ciążową, cały czas groził jej szpital. I pod koniec, wylądowała w szpitalu z powodu nadciśnienia. Teraz znowu, od poniedziałku oczekiwała na poród. Podawano jej leki na wywołanie porodu i nic. Potem znowu były jakieś leki, to dostała silnych skurczów, wody płodowe odeszły, ale dalej nie mogła urodzić, aż w końcu zrobili jej cesarskie cięcie. Cały dzień chodziłam podenerwowana, bałam się o nią
i o maleństwo, ale wszystko jest już dobrze! Nie mogę się już doczekać, kiedy zobaczę Michałka!

środa, 21 września 2011

Udało się!

Dziewczyny dziękuję, że trzymałyście kciuki. Pomogły!
Chociaż do ostatniej chwili nie wiedziałam, jak będzie. W dzień przed konsultacjami napisałam pytanie do profesora, dotyczące mojej pracy, bo nie byłam pewna jednej rzeczy, a on odpisał mi, że nie ma zamiaru czytać tego w nieskończoność, że on już swoje zrobił. Nie wiedziałam więc, czy mam drukować tę pracę, czy nie. Dlatego zwlekałam do ostatniej chwili.  
Nerwów nie było końca, bo pracę trzeba było wydrukować i to cztery kopie (ok.450 stron), oprawić a tu zaledwie zostało nam kilka groszy do końca miesiąca. Dlatego Romek wydrukował mi pracę u siebie w kancelarii a potem urwał się na chwilę i przyniósł mi pracę pod uczelnię.  Ja poszłam  tylko  oprawić. Wszystko dosłownie na ostatnią chwilę, dlatego byłam bardzo zdenerwowana, czy wszystko się uda, czy zdążę.
Na konsultacjach profesor był bardzo miły. Powiedział mi ogólne zagadnienia,
z czego powinnam przygotować się do obrony. Między innymi muszę przygotować się z takich tematów, których w ogóle nie poruszałam w pracy i z książek, których nigdzie nie ma. Nawet w internecie nie można ich kupić. Z tego wszystkiego, z tych nerwów, zapomniałam zobaczyć, jaką ocenę postawił mi profesor za pracę a indeks złożyłam już w dziekanacie. 
Obronę będę miała 20. października!!! I właśnie tego terminu się obawiałam, bo wtedy właśnie Romek wyjeżdża w delegację i nie będzie miał mnie, kto wspierać. Sama będę musiała biegać za kwiatami, za jakimiś bombonierkami. Muszę przyznać, że Romek bardzo mnie wspierał, przez ten czas. Nieźle dałam mu popalić, przez moje nerwy a on cały czas był przy mnie, wspierał mnie, podtrzymywał na duchu. 

sobota, 17 września 2011

Praca, praca, praca

Chyba dopiero zaczynam rozumieć powiedzenie, że obrona to już „tylko formalność”. Bo naprawdę teraz, co się dzieje, to masakra! Niby poprawek w pracy nie miałam dużo do zrobienia, jednak na prawie tydzień, przed ostatecznym terminem złożenia pracy, profesor kazał mi… napisać jeszcze czwarty rozdział! W ogóle od tygodnia wcale nie spałam, na oczy ledwo już widzę, jestem wyczerpana. Jednak, pomimo takiego zmęczenia, gdy kładę się spać, wcale nie mogę usnąć. Czuję się jak jakaś naćpana.
Wysłałam profesorowi, już całą pracę, łącznie z czwartym rozdziałem, o on odsyła mi ją za spacje, czy przecinki (dokładnie w trzech miejscach, na 111 stron). Pisze do mnie, że: „zdecydowanie wpłynie to na ocenę pracy"!
We wtorek profesor ma konsultacje, mam nadzieję, że przyniosę mu już wydrukowaną pracę. Do środy jest ostateczny termin złożenia pracy.
Dziewczyny, błagam, trzymajcie kciuki!!!

poniedziałek, 12 września 2011

Napisałam!

Napisałam pracę magisterską!!!  W ogóle miałam już takiego doła, że myślałam, że wcale jej nie napiszę. Stres zamiast mnie mobilizować to mnie paraliżował, nie byłam w stanie nic robić tylko płakałam.  Ale kiedy w końcu się już za nią wzięłam nie mogłam oderwać się od pisania, hihihi ;) Muszę przyznać, że wakacje zrobiły swoje, odpoczęłam i  takiego natchnienia i zapału dostałam, że skończyłam szybciej niż przypuszczałam :)  Praca zajęła mi 100 stron A4. Tylko mam nadzieję, że profesor nie będzie kazał mi zbyt wiele poprawiać, bo nigdy nic nie wiadomo. Teraz, z bólem żołądka, oczekuję odpowiedzi od promotora. 
Poza tym niespodziewanie pojechaliśmy na weekend do mojego rodzinnego domu. Posiedzieliśmy, poplotkowaliśmy, zaliczyliśmy ostatniego grilla w tym roku i wróciliśmy do domku. 
Niestety, musimy przełożyć spotkanie u notariusza, bo nie zdążymy na czas zebrać tyle pieniędzy. 
W łazience zamontowaliśmy kabinę z hydromasażem. 
No i ostatnio cierpię na bóle zęba i dziąseł a co za tym idzie boli mnie też ciągle głowa i ogólnie źle się czuję.  Jakiś czas temu byłam u dentystki, ale baba nie chciała mi nic zrobić na NFZ, tylko próbowała wyłudzić ode mnie kasę. Wyliczyła, ile co będzie kosztowało i jak się zdecyduję to mam do niej zadzwonić. Moja wizyta trwała tam tyko 5 min.
Wszyscy tylko chcieliby kasę a ty człowieku umieraj z bólu!

niedziela, 28 sierpnia 2011

Denerwuję się, ponieważ wielkimi krokami nadciąga wrzesień a wraz z nim sesja. Wszystko mam zaliczone, poza seminarium. Powinnam teraz mieć obronę, ale nie mogę skończyć ostatniego rozdziału. W głowie  siedzą mi najgorsze, czarne scenariusze, promotor po nocach mi się śni… strach paraliżuje mnie… Poza tym czuję ogromną presję rodziny!!! Ciągle mają wobec mnie jakieś oczekiwania. Myślą, że wszystko jest takie proste. Już zaplanowali za mnie przyszłość: „no teraz się obronisz, pójdziesz do pracy, bo na dziecko to macie jeszcze czas”. A moja siostra, ślubu nie ma, mieszkania nie ma, żyje u obcych ludzi, wykształcenia nie ma, pracy nie ma, jej facet też nie ma stałej pracy a ona zaraz rodzi. I żyje, śmieje się, niczym nie przejmuje się i jest dobrze. Rodzice od niej niczego nie oczekują. Nie wiem co będzie i boję się tego. Czuję strach przed zbliżającym się wrześniem,  przed spotkaniem z promotorem.  Nie chcę już więcej jeździć na uczelnię, spotykać tych ludzi… Chcę zapomnieć o tym wszystkim, jednak boję się, że nadal  będzie się za mną coś ciągnęło…  
Jednak dziś nie będzie tylko pesymistycznie, ale mam też kilka pozytywnych wieści.  Na 20. września jesteśmy umówieni z notariuszem, aby  podpisać akt notarialny dotyczący wykupu mieszkania :)
Jeszcze trzy miesiące, trzy raty i spłacimy długi Romka brata. Nie mogę uwierzyć się, że to będzie koniec, tyle lat na to czekaliśmy i końca nie było widać.  Płaciliśmy za coś, czego nawet nigdy na oczy nie widziałam,  w błoto. Miesiąc w miesiąc 1000 zł za nic a raczej za dobre serce, za to, że chciało się komuś pomóc.
No i kolejna dobra wiadomość jest taka, że powoli myślimy o dziecku.  Zaczęłam zgłębiać  się w lektury dotyczące przygotowań do ciąży, macierzyństwa i wychowania. Od bardzo dawna chciałam być mamą, ale odkładaliśmy tę decyzję ze względu na studia. Teraz jestem już po studiach, na pracę w zawodzie obecnie nie mam szans, więc może teraz jest ten odpowiedni moment.  Może za  kilka lat, jak odchowam dzidzię,  sytuacja na rynku pracy się zmieni.  Na razie pieniędzy nam nie brakuje, chociaż też nie przelewa się, ale za 3 miesiące wypłaty będzie  o 1000 zł więcej. To mniej więcej tyle,  ile ja zarabiałabym.  

piątek, 19 sierpnia 2011

Wspomnienie wakacji

Moje rodzinne strony...



















niedziela, 14 sierpnia 2011

Nie ma jak w domu

Zastanawiam się czy wato jest mówić prawdę. Osobiście wolę znać prawdę, choćby najgorszą, chcę żyć  świadomie, jednak każdy jest inny i z pewnością nie wszyscy tego chcą. Po powrocie rodziców z zagranicy powtórzyłam mamie rozmowę z dziadkiem, była w takim samym szoku jak  ja,  kiedy się dowiedziałam. Jednak tego co dziadek gadał na temat taty nie powiem jej nigdy! Na następny dzień mama pojechała do  babci przywitać się, ale nie została tam dłużej. Powiedziała babci tylko tyle, że dziadek niech nie wtrąca się w życie innych, niech przestanie mieszać, że mnie jest bardzo przykro z tego powodu, że dziadek tak na mnie gada i że nigdy nie spodziewałabym się tego po dziadku. Babcia udawała, że nie wie o co chodzi i wypytywała się o to mamy,  jednak mama powiedziała tylko tyle, że powie wszystko, ale nie teraz.  Po kilku dniach pojechała do dziadków w ważnej sprawie i gdy piła z babcią kawę, dziadek wrócił ze spaceru. Był blady, zmęczony i od razu zaczął mówić, że nie będzie udawał, że nic się nie stało, że to Romek namieszał i skłócił wszystkich, że oni wcale teraz nie mogą spać w nocy, że przecież on nie chciałaby dla mnie źle i… wybuchnął płaczem. Dziadek taki silny człowiek, mocny charakter,  pewny siebie,  zdecydowany,  szlochał jak małe dziecko. Jak mama mi to powtórzyła, żal mi się zrobiło dziadka.  On ma 74 lata, nie daj boże coś stałoby się mu…  No i "skłóciliśmy" (my?) rodzinę, wszystkim teraz jest przykro, każdy ma żal do siebie a najwięcej do Romka, bo gdyby nie on wszyscy żylibyśmy w nieświadomości  i mamę zostawiliśmy w niezręcznej sytuacji. Została z tym sama. Tak myślę sobie, że teraz  trudno będzie pojechać w rodzinne strony  a nie odwiedzić dziadków. Byłam z nimi bardzo zżyta a teraz...wiem, że to co było nie wróci więcej. Przykro mi jest.  Zastanawiam się czy warto było mówić prawdę?
Zmęczeni psychicznie tym wszystkim we wtorek wróciliśmy do siebie. Tutaj jesteśmy dalej od tych problemów, jesteśmy spokojniejsi. Po przyjeździe zaczęliśmy trochę sprzątać w mieszkaniu a w międzyczasie przywieźli nam ze sklepu nową lodówkę i okazało się, że jest ona zbyt duża i nie może stać tam gdzie stała stara lodówka. I daliśmy sobie więcej roboty. Znaleźliśmy dla lodówki nowe miejsce, ale musieliśmy poprzesuwać wszystkie meble w kuchni, pościągać szafki ze ścian, od nowa wszystko mierzyć i  wiercić dziury. Kupiliśmy też w Internecie kabinę prysznicową, termin dostawy za dwa tygodnie, więc znowu będzie dużo bałaganu przy montażu. Aaaa,  i jestem bardzo zadowolona z mebli w małym pokoju, szafki są  pojemne, wreszcie nie muszę szukać po całym mieszkaniu moich rzeczy. 

czwartek, 4 sierpnia 2011

Rozmowa na osobności

Okazało się, że Romek nie powtórzył mi całej rozmowy  z dziadkiem, bo nie chciał mnie zranić. Jestem w szoku po tym, czego dowiedziałam się. Nigdy nie przypuszczałabym, że w moich relacjach z dziadkami kryje się tyle fałszu, zakłamania. Na co dzień są uśmiechy, gadki szmatki, jeszcze do niedawna byłam ich ulubioną wnusią a przynajmniej tak mi się wydawało. Wydawało mi się też, że oni cieszą się, że jako tako życie mam poukładane,  mam mieszkanie, mam za co żyć, że kończę studia. Wiele razy mówili, że zdają sobie sprawę z tego  ile trudu i wysiłku mnie  kosztowały te studia, że pomimo tych  niepowodzeń jakie miałam  nie poddałam się i wiele razy podkreślali, że jestem jedyną wnusią, która skończyła studia. Myślałam, że oni są dumni ze mnie. Nic bardziej mylnego!
Dziadek ma mnie za nieudacznika i mojego męża buntował przeciwko mnie. Pytał się go, dlaczego tyle lat studiowałam, czy nie mogłam wcześniej skończyć tych studiów. Myśli, że to wszystko jest przez  moje lenistwo, że nie chciałam, że nic nie robiłam przez te wszystkie lata,  bo co to niby jest takiego skończyć  studia. Nic nadzwyczajnego.  On uważa, że to nie jest nic trudnego, że to żaden wysiłek i żaden obowiązek. Twierdzi, że i po studiach pewnie nic nie będę miała, niczego nie osiągnę.  Poza tym twierdzi, że ja lubię rządzić, że Romek strasznie ze mną będzie musiał się męczyć przez całe życie i dlatego powinien postawić mi ultimatum, że albo przez rok czasu ja się zmienię, albo on odejdzie ode mnie. Ciekawe po czym tak stwierdził, czy po tym jak przyjechał do nas raz w ciągu trzech lat, czy podczas kilku spotkań w roku, jak my ich odwiedzaliśmy. A może uważa tak dlatego, bo  myśli, że każdy facet nie może oprzeć się piwu, tak jak dziadek,  i Romek z pewnością też nie może a że dziadkowi ciągle odmawia więc dziadek za to mnie obwinia i stąd wyciąga dalsze wnioski. Tak jak wcześniej pisałam, dla dziadka nie ważne jest to, że ktoś sobie w życiu daje radę, ciężko pracuje, uczciwie żyje  tylko ludzi ocenia po tym, czy ktoś wypije z nim piwo czy nie. Dziadek buntował też Romka przeciwko całej mojej rodzinie. Jestem w szoku, że ma on taki krytyczny stosunek do nas. Moi dziadkowie mają dwie córki. Jedna z nich, moja mama,  codziennie ich odwiedza, pomaga w różnych pracach ile może.  Do rodziców ma wielki respekt i szacunek i dlatego do tej pory oni rządzą jej życiem. Decydują w wielu sprawach, mówią co ma robić a czego nie a z dziadka zdaniem każdy w rodzinie się liczy,  dziadek jest autorytetem. Wszędzie lubi on mieszać i widocznie w naszym życiu także próbuje.  A u drugiej córki mąż-alkoholik, pije, zdradza ciotkę z kobietami w wieku jej córek, gdy wyjeżdża do pracy za granicznie nie dba o to czy ciocia ma kasę czy nie. Ale to oni są równiejsi, bo lubią z dziadkiem wypić. Tam się według dziadka nic złego nie dzieje.
Od kiedy dowiedziałam się o dziadka śpiewkach głowa boli mnie codziennie . Z dziadkami lubiłam rozmawiać, lubiłam zwierzać się im, czasami więcej rodzicom. Nie przypuszczałam… Teraz nie odwiedzam ich, dziadek pewnie domyśla się, że Romek mi powiedział.  Chcę już wracać do siebie.
Nie wiem jak mam się zachowywać w stosunku do Romka i zeszłego weekendu. Ciągle powtarzam mu, bez skutku, że jak ma chęć wypić piwo to niech wypije,  czy z kolegą czy ze mną, ale na następny dzień trzeba wypełniać swoje obowiązki, działać a on tego już nie potrafi. Po wypiciu piwa nie zachowuje się normalnie, wrzeszczy na mnie, wyzywa mnie, nie wraca na noc,  nie idzie do pracy a ja nie wiem co się z nim dzieje.  To nie jest przecież normalne a ja boję się, że on przez swoje zachowanie wyleci z pracy. Wtedy jak zadzwoniłam do niego a on pił,  wrzeszczał, że on nie pije, bo nienawidzi pić alkoholu. Tysiąc razy to powtarzał trzymając butelkę w ręku. Jakby miał  jakąś rozdwojoną osobowość, jak jakiś  psychopata. Przeraża mnie to. Nie wiem, co robić. 

niedziela, 31 lipca 2011

Nie ma dla nas nadziei

Romek: Ja już wiem od jakiegoś czasu, że nie mógłbym żyć bez Ciebie. Wiem, że jak jesteś blisko to wszystko jest ok. Wiem, że czuje się osaczony przez Ciebie. Nie mogę nabrać powietrza. Ciągle mam w sobie jakiś strach, lęk. Jest mi źle. Wiem, że Ty tego nie rozumiesz. Nie mamy dla siebie wyrozumiałości, nie rozmawiamy ze sobą o tym. Dlaczego sięgam po piwo? Jakaś przyczyna jest. Gdyby było ok to nie byłoby takich sytuacji.
Ja: Owszem jest przyczyna tego, że sięgasz po piwo:  jesteś uzależniony, nienawidzisz mnie i lubisz wszystko pieprzyć, swoje życie i moje. Rozwodzę się z tobą, nie chcę żyć z osobą dla której śmierdzące piwo jest ważniejsze ode mnie. Napisz, dlaczego tak mnie krzywdzisz?
R: Naprawdę chcesz się rozwieźć?
R: Widocznie jestem alkoholikiem, widocznie nie mam sił na zmianę.
J: Mam dwa wyjścia, albo zabiję się albo odejdę, ucieknę gdzieś daleko od ciebie, bo ty niszczysz mnie, zabijasz od środka. Ja już nie mam siły!!!!!!
J: Teraz już wiem, nie mamy szans, nie ma dla nas nadziei.
R: Zawsze jest czas i nadzieja. Trzeba tylko pracy dwojga a nie skutków. Ten kurs źle wpływa na mnie. Jest tam taka terapeutka,  która chce mi pomóc.
J: Ten kurs na ciebie źle wpływa? Nie bądź żałosny! Sam na siebie źle wpływasz.
R: Dziękuję, ale pomimo strzelnicy, nie strzelę sobie w głowę. 

sobota, 30 lipca 2011

Nienawidzę

Słyszę po głosie. Poznaję. On wcale nie pojechał na szkolenie. Pojechał pić.  Dlaczego? Dlaczego  on mi to robi? Dlaczego tak mnie krzywdzi? Mam już dość takiego życia. Mam dość  ciągłego strachu, że  zniszczy on swoje życie i moje. 
Nienawidzę siebie, nienawidzę jego,  nienawidzę jebanego życia.  

piątek, 29 lipca 2011

"Spór" z dziadkami

Byliśmy w naszym mieszkaniu, przywieźli nam mebelki, nawet nie zdążyliśmy ich ustawić i pojechaliśmy na kolejne zakupy. Kupiliśmy jeszcze lodówkę, statyw do aparatu, patelnię i zrobiliśmy większe zakupy żywności w supermarkecie i wróciliśmy na wieś. Życie tutaj jest bardzo drogie, w naszej miejscowości za 100 zł można przeżyć prawie tydzień czasu a tutaj 100 zł wystarcza tylko na dwa dni. No i niestety z tego powodu nie zrealizujemy wszystkich naszych planów zakupowych.
Pogoda jest beznadziejna, ciągle tylko pada deszcz,  ale zajęcie sobie na te dni znaleźliśmy. Remontowaliśmy  mój pokój u rodziców. Trzeba było zrywać tapetę, tynkować i malować ściany.  Było mnóstwo kurzu i bałaganu w całym domu,  ale Romek szybko uporał się z remontem i wstawiliśmy jeszcze nową szafkę do pokoju, którą przywieźliśmy z naszego mieszkania. 
Poza tym toczymy mały „spór” z dziadkami. Moja mama z tatą jest za granicą więc ja z Romkiem i z siostrą jesteśmy u  nich w domu i opiekujemy się młodszym bratem i zajmujemy domem, przy okazji korzystamy z wiejskich uroków. A dziadkowie we wszystko się wpierdalają, traktują nas jak małe, niepełnosprawne dzieci a ich pomoc ogranicza się tylko i wyłącznie do pouczania a jak nie jest coś po ich myśli to wtedy my jesteśmy dla nich dziwni.   Dziadek kupę lat był prezesem i do tej pory został mu nawyk rządzenia. Pewnego razu  wziął mojego Romka na osobność, żeby go buntować przeciwko mnie i mojej rodzinie. Uważa on,  że ja jestem jakaś dziwna, bo coś tam, miał pretensję, że moja siostra poszła mieszkać do swojego narzeczonego, żeby pewnie tylko „służyć” jego rodzince, że mój brat jest źle wychowany, bo wcale do nich nie zachodzi, że z mamą moją i tatą nie idzie porozmawiać. W międzyczasie dziadek zaproponował Romkowi piwo a on odmówił. Na następny dzień dziadek wyrzucił swoje żale także do Romka, że jest „dupą” nie facetem, że mnie się boi i dlatego  piwa nie wypije i sto razy krzyczał na niego „dupa”.  Wcześniej dziadek cały czas nadużywał alkoholu i teraz szuka chyba  kompana.  Go nie interesuje to, że Romek pracuje, dobrze zarabia, że ma mieszkanie i jest dobrym mężem. To wszystko nie ma dla dziadka znaczenia. W jego oczach to, że Romek nie wypije z nim piwa przekreśla wszystko. Przekreśla Romka jako człowieka i jako mężczyznę.  Podobnie jest z moim ojcem. Dziadek nie lubi go, bo on nie pije z nim piwa a to, że mój tata jest zaradny, dba o dom, o żonę,  o dzieci, nie liczy się. Mają też pretensję, że ich codziennie nie odwiedzamy,  tak jakbyśmy nie mieli nic innego do roboty. A sami do nas nie zajdą i tylko obcych ludzi  wypytują co się u nas dzieje. Męczą mnie strasznie oni i dołują. 

niedziela, 17 lipca 2011

Odwiedziny u teściów

Wreszcie przyjechał do nas mój ukochany małżonek.  Im bliżej było do jego przyjazdu tym  bardziej tęskniłam, ale nareszcie jest już z nami. Nareszcie możemy już cieszyć się wspólnymi chwilami. Czas spędzamy aktywnie, albo spacerujemy po łąkach, lasach, fotografujemy przyrodę i okolicę, albo jeździmy rowerami. Odpoczywamy też na tarasie, robimy wspólnie obiadki i zapasy zimowe, grillujemy.
Niespodziewanie odwiedziliśmy  teściów.  Dwa albo trzy lata nie byliśmy u nich. Miałam żal do nich, że Romek już kupę lat spłaca kredyt swojego brata a oni nie mają (?) żadnego wpływu na swojego  najstarszego syna, żeby chociaż spłacał 1/3 miesięcznej raty. A  jakby tego było jeszcze mało to szwagier  zamieszkał u teściów i wprost gada, że nie odda nam tych pieniędzy.  Zła na to wszystko byłam, że masakra, żal mi było Romka, że go wszyscy tak zawsze wykorzystywali a teraz nie ma kto pomóc. Dlatego  starałam się ograniczyć Romkowi kontakt z rodzicami. Jednak widzę, że po tym spotkaniu z nimi Romek jest szczęśliwszy, spokojniejszy, uśmiecha się od ucha do ucha. I myślę, że właśnie dla niego powinnam zapomnieć o tym kredycie, zapomnieć o moich żalach do teściów, bo chcę aby Romek był po prostu szczęśliwy, zadowolony z życia a ja dość często mu to wypominałam. Czasu nie da się cofnąć, nic nie zwróci nam straconych chwil…
A noce mamy bardzo szalone, aż strach się bać jak pomyślę o konsekwencjach… Ale przecież bardzo chcemy dziecka. 

piątek, 8 lipca 2011

Zakupy

Spacerując z Moniką po miasteczku wstąpiłyśmy do sklepu meblowego no i jedne meble wpadły mi do oka. Kiedyś widziałam takie meble w sklepie tam gdzie mieszkamy, ale nie mieliśmy pieniędzy żeby  kupić a po kilku dniach zostały one już sprzedane.  Potem w  internecie szukałam  tych samych mebli, ale nigdzie nie mogłam ich znaleźć. Dlatego jak je zobaczyłam teraz  znowu zamarzyłam o nich. Po długich chwilach wahania podjęliśmy z Romkiem  decyzję, że wezmę kolejny kredyt w banku. Prawdopodobnie teraz przez kilka miesięcy będzie nam bardzo ciężko pod względem finansowym, ale jeszcze w tym roku spłacimy kredyt jego brata i w końcu polepszy się nasza sytuacja materialna. Będziemy mogli spełniać nasze pragnienia. 
Po kilku minutach  miałam już pieniądze na koncie. Na następny dzień poszłam kupiłam te meble. Za dwa tygodnie przywiozą je nam.  Planujemy również za te pieniądze kupić prysznic z hydromasażem,  lodówkę i  chcemy, aby  Romek w końcu poszedł na kurs prawa jazdy. Bez samochodu to jak bez ręki,  mieszkamy daleko od rodziny i  zawsze gdy chcemy do nich przyjechać musimy prosić teściów, żeby  nas przywieźli.  Dlatego rzadko  odwiedzamy rodzinę. 
W najbliższy wtorek minie już dwa tygodnie jak jestem w rodzinnym miasteczku. 
Trochę bałam się, że przez dwa tygodnie bez Romka to będę usychała z tęsknoty, ale nie jest  źle. Pierwszy tydzień trochę ciągnął się, ale teraz czas leci błyskawicznie.  Jest siostra, jest brat, gadamy, śmiejemy się, zajmujemy się domem i ogrodem, odpoczywamy na świeżym powietrzu. Pogoda dopisuje.  A we wtorek przyjedzie do nas  Romek . 

wtorek, 5 lipca 2011

Wakacje :)

Nie ma jak to odpoczynek na wsi.  Piękna pogoda,  zieleń dookoła,  zapachy drzew, kwiatów, ciepłego wiaterku i cisza… Tak bardzo mi tego brakowało! Rano nie muszę się nigdzie śpieszyć.  Nie muszę ubierać się i wychodzić z Dzióbkiem z 4. piętra na spacer. Zakładam tylko szlafrok i w klapkach idę z nim do ogrodu.  Nie muszę stresować się sąsiadami ani innymi bezmózgimi w parku. Mam na myśli tych ludzi, którzy w parku puszczają groźne psy luzem i wcale nie interesują się tym, co ich pies robi.  A ja sama muszę stresować się i denerwować, żeby ten  pies czasem do mnie i do Dzióbka  nie podbiegł i  nie pogryzł nas, bo niestety kilka razy tak się właśnie zdarzyło.
Moja siostra Monika  codziennie robi zakupy i wspólnie szykujemy śniadanie. Po śniadaniu  spacerujemy trochę po naszym miasteczku, robimy tam jeszcze zakupy, odwiedzamy dziadków. Potem szykujemy jakiś obiad  lub grillujemy i do wieczora leniuchujemy na świeżym powietrzu. Z bratem gram w skrabble, trochę czytam lub oglądam TV.  Wieczorami podlewamy ogród, kwiatki, palimy w piecu centralnym.  Fajnie jest się zająć takimi codziennymi, przyziemnymi sprawami.  Cieszę się także, że mam znowu z Moniką dobry kontakt, że możemy spędzić ze sobą mile czas, że możemy pogadać. I żałuję, że tyle czasu straciłyśmy. Kiedyś pokłóciłyśmy się i chyba z dwa lata ze sobą nie gadałyśmy a potem wiadomo, wszystko się zmieniło. Nie jest już tak jak dawniej, nie łączy nas silna więź. Szkoda, ale mam nadzieję, że te maleństwo które nosi pod sercem wszystko zmieni. 
Mnie znów opętały marzeniami o dziecku. Jak patrzę na Moniki ciążowy brzuszek i jak ona czy jej narzeczony czule go głaszcze myślę sobie,  że też chciałabym mieć taki. Poza tym niedawno odwiedziła nas kuzynka ze swoim kilkumiesięcznym maleństwem…  Ja już chciałabym kupić meble do drugiego pokoju, wyobrażam sobie jak urządziłabym ten pokój dla dziecka, na jaki kolor pomalowałabym ściany, gdzie będzie stało  łóżeczko…  

sobota, 2 lipca 2011

Nie poznaję go

Wakacje spędzam w rodzinnym domu z siostrą i bratem.  Staram się odpoczywać jednak dzięki Romkowi nie mogę  w pełni korzystać z tego czasu.  Wkurwia mnie on a ja mam już tego serdecznie dość, czyli  jest tak jak zawsze gdy jesteśmy oddzielnie.
Zawsze jak mnie przy nim nie ma to zupełnie nie poznaję własnego męża. Odpierdala mu, dosłownie! Nagle przydarza mu się milion niespodziewanych rzeczy.  Dziwnym zbiegiem okoliczności  nie pojedzie  do pracy a jak już pojedzie to spóźnia się lub wraca wcześniej, zapomina telefonu, „choruje” i dlatego znowu nie jedzie do pracy. Podobnie jest ze szkoleniem, pada deszcz więc mu się nie chce pojechać.  Chce odpocząć. K… nie tak się umawialiśmy!!!! Teraz szczególnie miał skupić się na tym szkoleniu, bo za dwa tygodnie będzie miał urlop i dopiero wtedy planowaliśmy, że wykorzysta te nieobecności. A on nie, teraz to wykorzysta.  Mam jego dość, jego nieodpowiedzialnego zachowania!!!!!!! Jak mnie przy nim nie ma on wszystko robi odwrotnie, inaczej niż planowaliśmy. Mam już serdecznie dość pilnowania go, sprawdzania o 4. rano czy wstał, czy pojechał do pracy. Ale coraz mniej zaczynam się tym przejmować. Spływa to już po mnie.  Nie wiem co z nim się dzieje, nie poznaję go. Dlaczego  on nie myśli o konsekwencjach swojego postępowania?!!!  I oczywiście to ja jestem wszystkiemu winna, że ciągle mam tylko jakieś oczekiwania, że ze mną on nie może odpocząć. Bo on ze wszystkim  sobie poradzi  a ja jestem do niczego np.:  mam spojrzeć sobie jak radziłam sobie na swoich studiach.  Czasami wydaje mi się, że on mnie nienawidzi…

wtorek, 28 czerwca 2011

Absolutorium

Doczekałam się tej uroczystej chwili, choć już kilka dni przed uroczystością bałam się, że może mnie to ominąć. Dostałam zapalenia pęcherza moczowego,  taki mocny ból w dolnej części brzucha miałam  i co 3, 4 sekundy do toalety biegałam, ledwo się trzymałam.  Na dzień przed absolutorium poszłam do lekarza, dostałam antybiotyk i zaledwie po jednej dawce ból ustąpił.
W nocy przed uroczystością z emocji nie mogłam usnąć. Wstałam o 4. rano i zaczęłam robić dla mnie i dla Romka śniadanie i powoli szykować się. Po 7. rano przyjechali po nas moi rodzice z bratem i pojechaliśmy na "imprezę". Absolutorium trwało około dwóch godzin a mi się wydawało, że to zaledwie chwila. Przebraliśmy się w togi i w birety, odbieraliśmy pamiątkowe dyplomy.  Niezapomniana uroczystość, niesamowite uczucie. Rodzice byli bardzo dumni z córki - jedyna osoba w rodzinie ukończyła studia wyższe.  Romek  bardzo mnie wspierał  przez te 8 lat mojego studiowania. Gdyby nie jego miłość, cierpliwość, chyba dawno bym zrezygnowała, poddała się... Mój trud jednak opłacił się.  Korzeń nauki gorzki, owoc słodki :) Potem uroczystości pojechaliśmy na obiad do restauracji a potem rodzice odwieźli nas do domu.
Na następny dzień tata i mama pojechali do pracy za granicę.  Moja siostra została z bratem, żeby się nim opiekować. Dzisiaj ja jadę do nich. Od tak dawna marzyłam o odpoczynku od tych studiów, od pracy, od sąsiadów i tego miasteczka, wszystko już tutaj mnie wkurzało. Niestety, Romek nie dostał jeszcze urlopu, jadę więc bez niego i już za nim tęsknię :(((((

piątek, 17 czerwca 2011

Koniec studiów !!!

Dzisiaj otrzymałam ostatnie zaliczenie z literatury nowołacińskiej.  Nie mogę uwierzyć, że to już KONIEC STUDIÓW. Ciągle to sobie powtarzam, bo nie dociera to do mnie jeszcze. Jestem szczęśliwa, ale i bardzo zmęczona a przede mną jeszcze sporo pracy. Muszę napisać trzeci rozdział magisterki...  

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Sesja

Jestem bardzo zestresowana sesją i moją magisterką. Na razie wszystko idzie do przodu, brakuje mi jeszcze 4 zaliczeń.  Najgorzej idzie mi pisanie pracy. Mam nadzieję, że wyrobię się do końca czerwca, ewentualnie września. Nie mogę uwierzyć, że to już koniec studiów. Za dwa tygodnie odbędzie się absolutorium, byłam więc na zakupach i kupiłam spódnicę, marynarkę, bluzkę, kolczyki i naszyjnik.  Zaprosiłam na uroczystość rodziców i brata. Tata jest obecnie w pracy w Niemczech, prawie na drugim końcu granicy i specjalnie przyjedzie na tę okazję.   
Nadal z Romkiem biegamy, jednak efektów biegania nie widać, bo niestety zajadam stres.  Kondycję mam, biegnę już przez pół godziny, ale niestety nie chudnę. Chyba dopiero zacznę inaczej odżywiać się jak skończę te studia i będę miała trochę spokoju. 
Z Dzióbeczkiem jest już dobrze. To nie było uczulenie, tylko maszynka podrażniła jego skórę tak, że miał  ranki. Biedny, cały czas  lizał się i lizał, skóra go piekła, był nerwowy i wystraszony, bo nie wiedział co się dzieje, wcale nie mógł spać. Ale już "wrócił" mój Dzióbuś .  Znów bawi się, rozrabia, podgryza swoją panią, smacznie śpi. Mały znalazł sobie nowe miejsce do spania, nasze łóżko. Na początku pozwoliliśmy mu z nami spać, bo myśleliśmy, że chłopakowi jest zimno po tym strzyżeniu, ale teraz to on się już przyzwyczaił. Ile razy zdejmujemy go z łóżka to on wskakuje na nie i chce do środka a potem strasznie się rozspycha... 
Ooooo, zobaczcie jak mu dobrze :))


środa, 1 czerwca 2011

:(

Dzięki Dziewczyny za wsparcie.  Jak dobrze, że mogę przeczytać Wasze komentarze, bo czasami czuję się  taka zagubiona i bezsilna, nie wiem co robić, co mam myśleć...
Dzisiaj znowu ponarzekam, bo u mnie jak się coś wali to na całego...
Najpierw wrócę do poprzedniej notki. Hmmm... trudny temat... Nie jest tak, że Romek ma pociąg do alkoholu, że ciągle myśli o tym żeby wypić, że ma taką potrzebę. Nie, tak nie jest. On nie szuka okazji, to okazje znajdują jego. Po tym szkoleniu był poczęstunek alkoholem. Niestety on nie umie wypić jednego piwa czy drinka. Kumple piją to on też. W ten dzień  miałam złe przeczucie, bo przez pół dnia nie odbierał ode mnie telefonu. Tuż przed tą "imprezą" w końcu dodzwoniłam się do niego. Podzieliłam się z nim moimi uczuciami, obawami, moim strachem, płakałam a on... miał mnie w dupie. Skończyliśmy rozmawiać to wyłączył już mózg. Nie myślał o tym o czym chwilę wcześniej rozmawialiśmy tylko pił. I to jest najgorsze, że zdążyłam mu powiedzieć, że się boję a on zupełnie zlekceważył to. Wyrzuty sumienia miał tylko wtedy jak był pijany. A ja karzę sama siebie za to... Na drugi dzień zaczął mnie obwiniać o wszystko, mój charakter, wyśmiewał się ze mnie. Nie wiem, czy kiedyś coś się zmieni. Niestety, nie ufam mu pod tym względem i myślę, że ten strach o niego będzie towarzyszył mi chyba do końca życia.
Tego dnia, w nocy,  napisał  do mnie promotor. Muszę od nowa pisać rozdział, w sumie nawet nie wiem o co  dokładnie mu chodzi, bo nawet nie doczytał do połowy.  Załamałam się.  Nie wiem kiedy obronię się. Tak łatwo poddaję się. 
No i wczoraj Dzióbek zachorował przez moją głupotę... Od jakiegoś czasu sama strzygę mojego pieska. Kupiłam profesjonalny sprzęt w internecie, ale niestety mam pecha do tych maszynek. W połowie strzyżenia ( w sumie nawet nie doszłam do połowy)  maszynka padła. To już druga... Nie mogłam tak zostawić go, postanowiłam dokończyć strzyc go maszynką dla ludzi.... Dzióbek dostał przez nią strasznego uczulenia. Skórę ma bardzo podrażnioną, jest przez to rozdrażniany,  ma nerwowe ruchy.  On taki śpioch wcale nie może spać, całą noc i cały dzień tylko liże się i nerwowo biegnie i przytula się do mnie.  Cały czas chce być przy swojej pani... tak mi go żal.

sobota, 28 maja 2011

ZROBIŁ TO !!!!!!!!!!!!!!!!!!

ZROBIŁ TO!!!!!!!!!!!!!!!!!! ZROBIŁ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Niby jest na szkoleniu, niby to, niby tamto, cały dzień, całą noc a on PIŁ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Obiecywał, że to za nami.  Tyle lat chciałam wierzyć w to, ale niestety zawsze podświadomie czułam strach i lęk!!!!! Zawsze!!!!!!!!!!!! Mieliśmy tyle planów, tyle marzeń!!!!!!!!!!!!!!!!!! Jak on mógł mi to zrobić?!!!!!!!!! Jak on mógł?!!!!!!!! To się nigdy, nigdy nie zmieni!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Nie chcę żyć!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Nienawidzę się!!!!!!!!!!!!!!!!!!

piątek, 27 maja 2011

Uff...

Chwilowo moje ciśnienie trochę spadło, choć nadal utrzymuje się  na dość wysokim poziomie. Stresowałam się moją magisterką, bo zbliżał się termin,  kiedy powinnam otrzymać wpis warunkowy z poprzedniego semestru  a tu  dowiaduję się, że mój promotor ma gdzieś wyjechać. Bałam się, że nie zdążę wysłać mu pracy a on tego nie będzie miał kiedy sprawdzić a termin gonił...
Ponadto w dziekanacie nie wydali mi karty egzaminacyjnej, ponieważ nie otrzymałam jeszcze wpisu warunkowego od promotora. Myślałam sobie, że wszystko bedę miała w plecy, bo jak zebrać wpisy od pozostałych wykładowców  w sesji, jak nie przychodzą oni na umówione terminy, tylko tak jak chcą a kiedy już przyjdą to po jeden wpis trzeba czekać godzinami, bo  muszą oni jeszcze wypić kawę, poplotkować. A poza tym marnować czas, żeby latać za wykładowcami zamiast pisać pracę... to byłaby masakra.
I śpieszyłam się z pisaniem tego rozdziału, 8-9 godzin dziennie. Dobrze, że już wcześniej  sporo napisałam. Ale stres był  a przez to gorączka, krew z nosa...
Na seminarium bałam się iść, zresztą jak zawsze. Już dwa dni wcześniej bolał mnie żołądek.  Ale profesor miał dobry humor, był bardzo miły. Powiedział czym powinnam zająć się w trzecim rozdziale. Mówił, że ten rozdział powinien być jeszcze obszerniejszy, czym zdziwiłam się tym bardziej, że dwa poprzednie mają po 35 stron.  A więc pracę będę miała na ok. 100 stron. I w ogóle nie spodziewałam się tego, ale dostałam zaliczenie z poprzedniego semestru. Byłam zdziwiona, ale jednocześnie przeszczęśliwa.  Myślałam, że będzie mnie trochę gnębił i nie dostanę tak szybko tego wpisu. 
Wybaczcie moją nieobecność u Was, ale mam mnóstwooo pracy...

niedziela, 22 maja 2011

Ciśnienie

Ledwo wytrzymuję ciśnienie - stres i panika przed zbliżającą się sesją egzaminacyjną w pełni :(((

poniedziałek, 9 maja 2011

Pesymistycznie

Odkąd wróciliśmy do domu nie mam nastroju. Jestem rozdrażniona, przybita. Mam świadomość tego, że muszę w końcu napisać pracę, a kompletnie nie potrafię się do tego zmusić! To mnie przeraża…
Dlatego dziwię się, że mam mnóstwo energii, żeby pójść pobiegać. Znowu polubiłam to. Głośna muzyka w uszach  i śmigam jedno okrążenie stadionu za drugim… Już nawet gubię się w liczeniu okrążeń :)
Niedawno Romek poruszył temat tego, co chciałabym robić po studiach, jakie mam plany. Oczywiście, chciałabym pracować w zawodzie, ale na to nie mam szans. Dziewczyny z mojej grupy po całej Polsce wysyłają CV i nikt im nie odpowiada. W każdej szkole słyszą to samo: polonistów nikt nie potrzebuje. A ja nawet nie mam pewności czy studia skończę w terminie! Zastanawiam się, czy w ogóle pójść na absolutorium.  
Romek chciałby już zostać tatusiem… Ja o maleństwu również marzę, ostatnio jest to niemal moja obsesja, ale naprawdę brakuje mi siły na co dzień i wiary w siebie… Nie wiem, czy dałabym radę zająć się maleństwem. Chyba sama potrzebuję pomocy. 

środa, 27 kwietnia 2011

I po świętach...

Pierwsze dni naszego wyjazdu były koszmarne. Romek cały czas był rozdrażniony, podenerwowany, kłóciliśmy się bez przyczyny a nawet kilka dni nie rozmawialiśmy ze sobą. Nie wiem dlaczego tak się dzieje. U nas w domu jest ok, rzadko się kłócimy a gdy tyko pojedziemy do moich rodziców od razu pojawiają się jakieś nerwy, fochy. Po kilku dniach chciałam już wracać do domu. Być może przyczyną tego jest Romka rodzina, ponieważ zawsze kiedy jedziemy do moich rodziców prosimy teściów, aby nas tam zawieźli a ich samych nie odwiedzamy. Wiem, że to głupio wygląda, ale u teściów już od dwóch lat mieszka z nimi brat mojego męża, którego w dalszym ciągu spłacamy kredyty. A on nie zadzwoni do nas, nie zapyta się jak sobie radzimy, nie mówi ani słowa o tym, że nam trochę pomoże czy odda kasę. Nic, w ogóle nie ma tematu. I co, mamy tam pojechać i udawać, że wszystko jest w porządku?! Myślę, że  Romkowi było żal rodziców, że ich wcale nie odwiedzamy, chociaż nie raz mówiłam, że może pojedziemy też do nich, ale on nie chciał.

Nie wiem, kiedy nastąpił przełom i w końcu Romek zaczął być normalny. Zaprosiliśmy dziadków na grilla, niespodziewanie też przyjechała moja siostra z narzeczonym. Pogoda była piękna, słoneczna. Dzióbek od rana do wieczora miał zajęcie w ogrodzie, wybiegał się, tańczył z bratem, zaczepiał ich kota. Romek codziennie z moim bratem chodzili na długie wyprawy, jeździli rowerami. Raz nawet wyszli z domu po 5. rano, aby porobić zdjęcia w lesie. A ja czas spędzałam z mamą w ogrodzie, trochę opalałyśmy się i herbatkowałyśmy . Ale na pieszą wycieczkę z dziadkiem, Romkiem i bratem poszłam. Zrobiliśmy chyba z 20 km. Dziadek do wyprawy był dobrze przygotowany, wziął nalewkę własnej roboty i stale nas częstował, więc jakoś dałam radę przejść trasę :) 

W lany poniedziałek cudem uniknęłam zmoczenia. Brat wylał na mnie wiadro wody, w ostatniej chwili zrobiłam unik. Szybko jednak wzięłam szlauf do ręki i zaczęłam jego oblewać wodą. 
Szybko zleciało, jeszcze chętnie posiedziałabym tam kilka dni. Może w wakacje.

środa, 20 kwietnia 2011

Wyjazd

Nadszedł długo oczekiwany dzień, dzień wyjazdu :) Pojedziemy może na tydzień czasu do mojej mamy i brata. Niestety, tata wyjechał  4 dni temu do pracy za granicę. Wróci dopiero za kilka miesięcy. W takich momentach jestem wdzięczna Bogu za to,  że Romek ma tutaj pracę w miarę dobrze płatną, że nas stać na życie w tym kraju i na małe przyjemności,  że nie musi nigdzie wyjeżdżać,  że nie musimy rozstawać się i żyć tyle miesięcy bez siebie... Owszem, dużo pracuje, wraca późno, ale codziennie spędzamy czas ze sobą, możemy porozmawiać, przytulić się wieczorem...
Zakupy już zrobiłam, kupiłam dużo mięsa na grilla i sałatek. Będziemy grillować, leniuchować, opalać się, porobimy mnóstwo zdjęć. Pogoda ma być ponoć piękna, słoneczna. Torby są już prawie spakowane, wieczorem wyjazd.
Nie wiem, czy tutaj jeszcze zajrzę przed świętami, dlatego chciałabym już Wam życzyć radosnych i słonecznych świąt :)))

piątek, 15 kwietnia 2011

Szpital

Wczoraj Romek miał zabieg chirurgiczny. Wiedziałam, że to niegroźny zbieg, ale i tak byłam bardzo zdenerwowana, tak jakbym to ja miała mieć operację. Bardzo źle się czułam. Na samą myśl o szpitalu, o tym gdzie on przebywa, było mi niedobrze. Ja za nic w świecie nie poszłabym do szpitala. Trzeba by było wziąć mnie siłą a i to nie byłoby takie łatwe. Wolę unikać lekarzy, szpitali...
Romek czekał i czekał na zabieg a ja czekałam na wiadomości. Po jakimś czasie zadzwonił, że już po. Jestem z niego bardzo dumna.   
Czasami człowiek się złości o jakieś pierdoły, pokłóci, ale gdyby go zabrakło... Nie umiałabym żyć. On jest całym moim życiem, on  nadaje jemu sens... 
Wieczorem wyszedł ze szpitala, był wyczerpany. Dzisiaj czuje się już lepiej, wraca uśmiech, wraca humor :)