O mnie

Moje zdjęcie
Trzydzistoparolatka. Żona. Mama dwóch chłopców. Dzięki nim moje życie nabrało barw. Na blogu pragnę uwiecznić naszą (nie)codzienność. Chcesz do mnie napisać? Mój email: madzia435@gmail.com

Obserwatorzy

Online

środa, 30 listopada 2011

Jesienna chandra

Dopadła mnie jesienna chandra. Smutno mi jakoś i źle, w dodatku nic mi się nie chce. A miałam tyle planów... Z utęsknieniem czekałam na jesień, żeby mieć więcej czasu dla siebie, żeby trochę odpocząć, pobiegać, poczytać książki a tu nic z tego. W ogóle nawet jakoś ciężko jest mi się z domu ruszyć.  Dobrze, że mam Dzióbka to jestem zmuszona z nim  pospacerować :) 
Mimo, że jestem w domu, czas zdecydowanie za szybko mija:  spacery z psem, obiady, porządki, blogi. Ostatnio sporo urzędowałam w kuchni, chciałam wypróbować nowe przepisy kulinarne.  Paszteciki mięsne z kapustą i do tego gyros były przepyszne. 
Romek codziennie wraca po 17. i ten czas spędzamy wspólnie, chociaż i tak za mało mamy tego czasu dla siebie. Wcześnie kładziemy się spać, bo o 3.50 on ma pobudkę.
Weekendy, kiedy Romek ma wolne, to już szczególnie szybko mijają.  Prawie cały weekend spędziliśmy w domu, bo złapało nas jakieś przeziębienie. W sobotę ja znowu urzędowałam w kuchni a Romek słuchał muzyki i robił dokumenty do pracy. Pod wieczór wyszliśmy pospacerować po mieście i zaszliśmy do sklepu.  A wieczorem do późna oglądaliśmy film. W niedzielę, po raz pierwszy od dawna, poszliśmy do Kościoła.  Stwierdziłam, że jednak religia jest głęboko we mnie zakorzeniona. Nie mogę tego tak się wyrzec. Po Kościele zrobiliśmy małe zakupy, potem odgrzałam paszteciki  i cały dzień herbatkowaliśmy się i oglądaliśmy maraton "Rancza". Tak nam wspólnie minął weekend.

Poza tym, nie ma dnia i nocy, żebym nie myślała o dziadku. Minął już prawie miesiąc od jego śmierci a do mnie to jeszcze nie dociera. Ciągle nie mogę w to uwierzyć. Często łapię się na tym, że myślę sobie: O! to i to muszę powiedzieć dziadkowi a potem dociera do mnie, że nigdy już mu tego nie powiem, że go już nie ma!

poniedziałek, 21 listopada 2011

Szykuje się ślub...

Dziewczyny dziękuję Wam za modlitwy za mojego dziadka, za wsparcie, za to, że byłyście ze mną w tych trudnych chwilach, naprawdę było mi to bardzo potrzebne. Dobrze jest wiedzieć, że zawsze można na Was liczyć! 
Zmęczeni i przytłoczeni tymi ciężkimi wydarzeniami, marzyliśmy z Romkiem, aby święta były już spokojne, bo przecież, ile człowiek jest w stanie jeszcze znieść? Chcieliśmy spędzić święta w rodzinnym gronie, chcieliśmy odpocząć, nic nie robić a tu szykują się kolejne uroczystości rodzinne i to dwie. Chrzciny Michałka i... ślub mojej siostry. 
Początkowo miały być tylko chrzciny, ale ksiądz nie wyraził zgody, ponieważ Monika z Piotrem nie mają ślubu. Monika poprosiła mnie na matkę chrzestną Michałka. Zgodziłam się, choć zrobiłam to wbrew sobie. Nie dlatego, że nie chcę zostać chrzestną, ale dlatego, że nie chcę mieć w ogóle do czynienia z księżmi i Kościołem. Nie chcę  rozwodzić się na ten temat, powiem tylko tyle, że kiedyś byłam osobą bardzo religijną. Teraz nadal wierzę, tylko, że w Boga a nie w Kościół i dlatego już nie praktykuję. Wszystko się zmieniło, kiedy zaczęłam bliżej zgłębiać tematy religijne, ponieważ napisałam pracę magisterską właśnie w tej tematyce. Studia i książki otworzyły mi oczy na wiele spraw. Poznałam Kościół z takiej strony, z jakiej na co dzień nie zna się Kościoła, albo nie chce się znać, ze strachu, czy przez jakieś przesądy czy inne zabobony. Stąd moja niechęć do Kościoła... Gdybym właśnie odmówiła bycia chrzestną, raczej nikt nie zrozumiałby mojej motywacji, byłoby, że Magda wydziwia, że chce wszystkich skłócić i chyba nie miałabym po co, pokazywać się w rodzinnym domu. Więc zgodziłam się, wbrew moim przekonaniom. 
A z Moniki i Piotra  ślubem to były "przeboje", bo oni chyba coś od dawna planowali, ale w tajemnicy przed rodzicami. Monika mówiła rodzicom tylko o chrzcinach, natomiast mi o jednym i drugim, więc rodzice nic nie wiedzieli,pomimo tego, że była ona u rodziców z synkiem prawie przez tydzień, w tym samym czasie, co my byliśmy. A jej chłopak w ogóle ani razu po pracy nie zajechał, czy nawet jak miał wolne, żeby zobaczyć syna, żeby może coś siostrze pomóc i przede wszystkim, żeby porozmawiać z moimi rodzicami, poinformować ich o zamiarach i coś uzgodnić  a rodzice tylko ode mnie dowiadywali się.  
Nasza rodzina nie za bardzo może pogodzić się z wyborem przyszłego męża przez siostrę. Piotr ma około 30 lat, wykształcenie ma ponoć  podstawowe i całe życie pracował tylko na polu gdzieś u jego rodziny. Teraz pracuje w budownictwie. Od samego początku jak przyjeżdżał do Moniki, był... strasznie brudny, śmierdział kilkudniowym potem. Jego odór unosił się w całym mieszkaniu, aż mama nie mogła wytrzymać i ... zwróciła mu uwagę, aby poszedł do łazienki i się umył. Chyba normalny człowiek spaliłby się ze wstydu a on, gdzie tam. Po jakimś czasie oni rozstali się, potem wrócili do siebie i zamieszkali u moich rodziców. Mieszkali tam pół roku a on w tym czasie w ogóle nic w domu nie zrobił:  ani razu nie zmył naczyń, nie poszedł do pieca napalić, nie skosił trawy i jeszcze często miał pretensje do siostry, że obiad jest z jednego dania a nie z dwóch i ta mu ciągle usługiwała. I często kombinował, gdy wracał z pracy, ledwo trzymał się na nogach, a raczej nie trzymał, tylko pijany wisiał na ogrodzeniu. Mama była przerażona, bo, jak mówi, nasz młodszy brat ma 15 lat, a nigdy ojca nie widział pijanego, a ten tak bardzo często. I powiedziała mu to a on wkurzył się, zaczął wrzeszczeć, że nie będzie tutaj mieszkał i do mojej siostry krzyczał: "idziesz, czy zostajesz?!" A Monika pobiegła z nim. Mimo, że to miało miejsce kilka lat temu, on ma nadal do wszystkiego takie podejście,  nadal mu wszystko zwisa. Jak spojrzy się na nich, to wygląda to tak, jakby między nimi była jakaś różnica klasowa.  Moja siostra zawsze jest ładnie ubrana, wymalowana a on... masakra! 
Nawet teraz rodzice mówili nam po cichu, że uważają, że nic z tego nie będzie, że dają Monice pół roku, że ona jeszcze przejrzy na oczy i przekona się, jaki jest jej chłopak i jeszcze wróci do domu. Rodzice opowiadali, że nieraz Monika, gdy przyjeżdżała do nich, bez powodu zaczynała płakać, a gdy oni pytali, o co chodzi, to ona nic im nie mówiła, kryła chłopaka. Rodzice podejrzewają, że stąd też jej wysokie ciśnienie. Już pod koniec ciąży zaczęła mieć nadciśnienie i teraz też ciągle ma. Rodzice myślą, że to przez niego, przez stres, przez nerwy, że sama tam siedzi u jego rodziców ze wszystkim i nie ma jej kto pomóc. I podejrzewają, że dlatego też dziewczyna straciła pokarm w piersiach, bo gdy mama pojechała tam, do wnuka, to Piotr w ogóle nie zaproponował jej nic picia a do mamy zaczął skarżyć na Monikę, że ona nic nie je. A mama z ripostą do niego, że siedzi tutaj już tyle godzin i nie widziała, żeby on zapytał się Moniki, czy ona coś zje, czy napije się, a jak ma to zrobić, jak ciągle zajmuje się dzieckiem a on nawet jej nic nie poda, nie pomoże.  Kiedy więc ona ma zjeść. Rodzice nie wierzą w to małżeństwo a ja wspieram siostrę, chociaż podzielam ich obawy. 
A Michałek, mój siostrzeniec,  jest cudownym dzieckiem. Jutro już będzie miał dwa miesiące. Jak już wyżej napisałam, siostra przyjechała z nim, na prawie tydzień czasu, do rodziców. W całym domu zagościł zapach niemowlaczka. Michałek był naprawdę bardzo grzeczny. Jednak na początku, po jednym dniu spędzonym z Michałkiem, byłam tak okropnie zmęczona. Wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, że przy niemowlaczku jest tyle obowiązku, że trzeba co chwilę go doglądać, pieluszkę zmieniać, biegać szybko, żeby mleko mu odgrzać, albo picie, żeby nie płakał, bo on przecież jest za malutki, żeby zrozumieć, że mleko już się grzeje, że będzie za minutkę, czy dwie. Przy takim maluszku trzeba być 24 godziny na dobę. Byłam naprawdę w szoku, nigdy zresztą nie miałam kontaktu z takim maleństwem.  Ale w kolejnym dniu, zostałam wrzucona na głęboką wodę.  Rodzice z siostrą pojechali do innego miasta pozałatwiać sprawy a ja zostałam sama z Romkiem i miałam zająć się opieką nad Michałkiem. Byłam przerażona, bo nawet nie wiedziałam, jak wziąć tę maleńką kruszynkę na ręce, żeby jej krzywdy nie zrobić. Jednak szybko połapałam się co i jak. Mleko przygotowałam dla niego wcześniej, gdy Michałek jeszcze spał i gdy tylko obudził się, mleko akurat ostygło do odpowiedniej temperatury i malec dostał od razu jeść. A Romek bez najmniejszego problemu i obaw zaczął zmieniać maluszkowi pieluszkę. Fajnie wyglądał, jak go przewijał. Potem daliśmy Michałaka do wózeczka i chłopczyk dalej spał. Wcale nie płakał. A jakie piękne ma oczka, jak już fajnie próbuje z ciocią "rozmawiać",  gaworzy: "a guuu" i jaki ma słodki uśmiech. Pokochałam go bardzo, bardzo mocno i ten jego piękny zapach niemowlaczka.
Mam nadzieję, że nie zanudziłam Was wywodami. A Wy co o tym wszystkim myślicie? Czy czasami lepiej jest się wtrącać, czy uszanować ich decyzję?

wtorek, 15 listopada 2011

Wspomnienie dziadka

Dziadek był autorytetem dla naszej rodziny i dla wielu ludzi: wykształcony, oczytany, przez wiele lat był prezesem w rodzinnej miejscowości.  Był szanowany i poważany.  Dziadek miał
w sobie życiowy optymizm, miał ogromne poczucie humoru.  Kochał życie i czerpał z niego pełnymi garściami. Zawsze był duszą towarzystwa, kochał ludzi, miał wielu oddanych przyjaciół. Gdy przyszło się do niego w odwiedziny zawsze serdecznie ugościł. Częstował kawą, herbatą, 
obiadem, swoimi nalewkami albo wędlinami własnej "produkcji". Był nowoczesnym dziadkiem: witał się i żegnał słowem "heej", kupił sobie telefon komórkowy i jak tylko weszły do mody, kijki Nordic Walking. Kilka razy w tygodniu robił długie 10-kilometrowe spacery. Latem na spacer zabrał ze sobą mnie, Romka i mojego brata. Do naszej wyprawy dobrze się przygotował. Wziął ze sobą nalewki, kieliszki i na polanie siedzieliśmy i delektowaliśmy się dziadka trunkami. Dziadek był osobą niezwykle silną psychicznie, nigdy nie poddawał się, nie załamywał, na nic się nie skarżył. 
Do szpitala miał pojechać tylko na tydzień. Lekarze mieli dziadkowi wyciąć guza na nerce. Operacja się udała. Jednak w trzecią dobę po zabiegu dziadek dusił się. Reanimowali go 15 minut. Dopiero wtedy lekarze zrobili szczegółowe badania i wykryli u dziadka wadę serca. Jednak dziadek odzyskiwał siły, wracał szybko do zdrowia. Już praktycznie szykował się do wyjścia ze szpitala, kazał przywieźć klapki i dresy, bo nie mógł już leżeć w łóżku. I żartował sobie, że babcia tak ciągle narzeka na zdrowie, "skwierczy i skwierczy" a on nie "skwierczał" i tutaj się znalazł. W nocy, 2. listopada o 0.57 dziadek dostał zawału serca i zmarł. Dla  lekarzy również to był szok. Może, gdyby nie ta operacja, dziadek byłby z nami. Może żyłby jeszcze kilka lat. Tej nocy, kiedy dziadek odszedł, przyśnił mi się. Szedł ulicą naszego miasteczka i uśmiechał się. Tylko, że ja bałam się z nim spotkać, chciałam go minąć tak, żeby mnie nie widział. 
Mam ogromne wyrzuty sumienia, bo od sierpnia byłam trochę pogniewana na dziadka. Miałam żal do niego o to, że naopowiadał Romkowi, niekoniecznie dobrych rzeczy o mojej rodzinie. I praktycznie od trzech miesięcy z dziadkiem nie rozmawiałam. Wiem, że dziadek miał żal do mnie i do Romka. Romek powtórzył mi całą ich rozmowę, a ja przekazałam ją dalej... Dziadek  leżał  w szpitalu a ja nie zadzwoniłam ani nie odwiedziłam go. Szykowałam się, żeby pojechać, ale już nie zdążyłam. Bardzo żałuję, że nie zdążyliśmy sobie wszystkiego wyjaśnić, że nie zdążyliśmy porozmawiać, uściskać się. 
Na pogrzebie było mnóstwo ludzi, prawie całe miasteczko. Ksiądz wygłosił piękne kazanie. Mówił, że znał dobrze dziadka, że dziadek odznaczał się dużym szacunkiem do kapłana. Na pogrzebie przemawiał także burmistrz miasta, mówił o zasługach dziadka dla miasta, o jego poczuciu humoru, które pozwalało łatwiej znosić trudy życia. Kiedy zasypywano trumnę ziemią wyła syrena strażacka. 
Kiedyś Dzień Zmarłych miał dla mnie zupełnie inne znaczenie. Paliłam znicze na cmentarzu dla osób, których odejścia mnie bezpośrednio nie dotyczyły, ponieważ nie znałam tych osób. Teraz na cmentarzu leży mój ukochany dziadek. Dwa lata temu zmarła prababcia. Osoby mi najbliższe. Mam liczną rodzinę, ale z nikim nie utrzymuję kontaktu, tylko z rodzicami, babcią i dziadkiem, sporadycznie z teściami. Dziadek i babcia byli jedynymi osobami z całej rodziny, które mną się interesowały, które mi pomagały, na których zawsze mogłam  liczyć, które mnie kochały z całego serca. 

czwartek, 3 listopada 2011

Dziadek

Dziadek zmarł wczoraj.
A wszystko miało już być dobrze!!!!!!!!
Nie wiem, jak teraz będzie bez niego?!!No jak?!!!
On był opoką naszej rodziny.
Nie wierzę. Nie wierzę.


Proszę Was o modlitwę za jego duszę.