O mnie

Moje zdjęcie
Trzydzistoparolatka. Żona. Mama dwóch chłopców. Dzięki nim moje życie nabrało barw. Na blogu pragnę uwiecznić naszą (nie)codzienność. Chcesz do mnie napisać? Mój email: madzia435@gmail.com

Obserwatorzy

Online

wtorek, 28 grudnia 2010

Święta 2010

Przed świętami poczułam się trochę lepiej. Pochłonięta byłam przygotowaniami do świąt, sprzątaniem, gotowaniem, pieczeniem i zapomniałam o wszystkich problemach.
Wigilię spędziliśmy z Romkiem sami. Trochę smutno mi było, choinkę ubraliśmy a w domu było tak pusto. Bez tupania małych stópek, śmiechu dzieci… W pierwszy dzień świąt przyjechali moi rodzice z bratem, chociaż nie do końca było pewne, czy przyjadą, przez te straszne warunki na drogach. Ale dojechali szczęśliwie i fajnie spędziliśmy czas. Rodzice byli zaskoczeni tym, że tyle potraw przygotowałam, chyba do tej pory myśleli, że nie potrafię gotować. A tak naprawdę dopiero teraz mam warunki, żeby gotować: dużą kuchnię, kuchenkę. Brat był bardzo zadowolony z prezentu, zielonego sweterka. Wariował z naszym Dzióbkiem a ten znowu popisywał się sztuczkami.
Stwierdziłam, że święta bez rodziny nie są żadnymi świętami. 
Teściowie nie przyjechali i nawet ucieszyłam się. Odkąd jestem z Romkiem, a będzie to zaraz 8 lat, tylko dwa razy zaprosili nas do siebie.
Potem wrócił smutek…
Dziękuję Wam za wsparcie i za życzenia świąteczne. Bardzo miłe to, że o mnie pamiętacie.

sobota, 18 grudnia 2010

Taka jestem

Ulice są przykryte śniegiem, miasteczko i sklepy ozdobione kolorowymi lampkami, jednak ja w ogóle nie czuję atmosfery przedświątecznej… Święta w tym roku postanowiliśmy spędzić w domu, ponieważ nie chcę, żeby rodzina widziała mojego nastroju a udawać dłużej, że wszystko jest w porządku, nie mam już sił. Jestem zmęczona, zestresowana, przybita – jeśli tak to można delikatnie nazwać. Czuję pustkę. Jestem, żyję, ale tak jakby mnie nie było. Nikt mnie nie rozumie. Mówią, że jestem złym człowiekiem. Niestety, nie wiem dlaczego? Nie wiem, co takiego złego robię. Natomiast wiem, że zawsze kieruję się sercem, choć może to banalnie brzmi. Mówią też, że mam trudny charakter. Zgoda, ale co mogę z tym zrobić? Taka już jestem, że wszystkim się przejmuję, że pamiętam, jak ktoś mnie zrani i zdaję sobie sprawę z tego, że ktoś (a dokładniej teściowie) mają mnie i męża w d… Zastanawiam się, czy mój mąż kocha bardziej mnie, czy swoją mamusię.

Nie wyjaśnię tego o czym pisałam w poprzedniej notce, ponieważ wstydzę się o tym pisać. Już od dawna, jakoś ciężko jest mi tutaj otworzyć się.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Próba

Nieudana próba s...

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Stres, stres, stres

Zgromadziłam wszystkie, potrzebne do napisania pracy, książki i materiały. Jestem na świeżo po lekturach, ale… nie pamiętam o czym czytałam. Strach zupełnie paraliżuje mnie. Nie napisałam jeszcze nawet jednego zdania…
Nie mogę ze sobą wytrzymać... Nie cierpię się!

poniedziałek, 29 listopada 2010

:(

Przed świętami muszę oddać pierwszy rozdział pracy, do końca stycznia drugi...
A NIC MI SIĘ NIE CHCE !!!
Od kilku dni źle się czuję, mam gorączkę.
Jeszcze 2 dni sama…

piątek, 19 listopada 2010

Muszę wytrwać

Ten tydzień bardzo szybko minął. Codziennie jeździłam na uczelnię, więc nawet nie miałam czasu zatęsknić za mężem.
Jestem przerażona moimi studiami, nauki mam mnóstwo, nie wyrabiam. I niby od wczoraj zaczął się mój weekend a ja wcale nie czuję się odprężona, zrelaksowana. Ciągle jestem spięta i już przejmuję się przyszłym czwartkiem, że mam mnóstwo do zrobienia i w dodatku tego, czego zupełnie nie rozumiem. Jeszcze jest mi ciężko odnaleźć się na uczelni. Przerwa dwuletnia zrobiła swoje, bo co to jest, jeździć na uczelnię przez dwa lata, raz w tygodniu? Nic. Kiedyś myślałam, że jak wzięłabym sobie urlop dziekański, to wróciłabym na uczelnię ze zdwojoną siłą. A tu nic bardziej mylnego. Im później, tym trudniej. Mój zapał zupełnie zgasł, siły brak. Nie mam już do tego serca. Nawet nie wiem, czy w ogóle to lubię, ale zostało mi jeszcze pół roku. Jakoś muszę wytrwać.
A to niespodzianka… małżonek już dziś wieczorkiem będzie w domu, ponieważ w weekend nie będzie miał zajęć. Już przygotowałam pyszny obiad na godzinę 21.: kartofle, kurczak pieczony i pyszna sałatka. A co tam :) Upiekłam również jego ulubioną karpatkę. I już czekamy z Dzióbeczkiem…

niedziela, 14 listopada 2010

Sama

Zostałam sama, ja i Dzióbek. Małżonek wyjechał na szkolenie, na ponad 2 tygodnie. Nie ma go zaledwie kilka godzin a w domu już czuć straszliwą pustkę!!!

TY I TYLKO TY SPRAWIASZ, ŻE ŻYJĘ!

środa, 10 listopada 2010

Seminarium

W zeszłym tygodniu, po raz pierwszy w tym roku akademickim, odbyło się seminarium magisterskie. Nie wiedziałam, czy mam pójść, czy nie. Moja koleżanka mówiła, że nie idzie, a sama pójść strasznie się bałam. W zeszłym semestrze narobiłyśmy sobie mnóstwo problemów, nie chodziłyśmy na zajęcia, ponieważ myślałyśmy, że oceny będziemy miały przepisane, bo tak dogadałyśmy się z profesorem. Jednak gdy przyszłyśmy po wpis, on strasznie wściekł się na nas. Krzyczał, że zmienił zdanie i nie da nam wpisu, że musimy przez wakacje napisać rozdział pracy. Oczywiście, przez całe wakacje, był ogromny stres, bo jak napisać pracę magisterską bez konsultacji? Jednak „coś tam” napisałam a profesor to zaliczył. Dlatego teraz tak bardzo stresowałam się przed spotkaniem z profesorem. Zdawałam sobie również sprawę z tego, że mój rozdział nie był do końca taki, jak być powinien. Myślałam, że profesor mnie opier… i wyrzuci za drzwi. Trzęsłam się jak galareta. Ale przełamałam się, poszłam i było zupełnie inaczej niż przypuszczałam. Profesor był bardzo wyrozumiały, miły, nawet wesoły. Jeszcze raz zaczął tłumaczyć mi to, czego nie rozumiałam. Zaczął opowiadać liczne ciekawostki o autorze, o którym piszę pracę magisterską – to jego bliski przyjaciel. Między innymi z tego powodu, mój temat jest mu szczególnie bardzo bliski. W przyszłym miesiącu profesor organizuje, w mieście w którym studiuję, spotkanie z tym autorem! Bardzo cieszę się, że poszłam, trzeba w końcu zmierzyć się ze strachem a nie ciągle uciekać. Mimo, że po całym dniu byłam wykończona, 12 godzin spędziłam poza domem, jednak byłam przeszczęśliwa. Niestety, w moim przypadku jest tak, że gdy tylko trochę dłużej posiedzę w domu, od razu myślę sobie, że do niczego się nie nadaję. Boję się wyjść z domu, boję się ludzi, mojego życia, wszystkiego. W tym dniu, po seminarium, czułam się taka silna. Wydawało mi się, że mogłabym wiele osiągnąć. Przyjemne uczucie.
„Do sukcesu nie ma żadnej windy,
trzeba iść po schodach”.

niedziela, 7 listopada 2010

Odwiedziny dziadków :)

Wczoraj zadzwoniłam do mamy, żeby pochwalić się, że powoli robię się „starą kucharą” - właśnie gotowałam bigos. Podczas rozmowy mama sama zaproponowała,że przyjechałaby do nas z tatą i bratem. Zdziwiłam się, ale też ucieszyłam. Zaproponowała też, że przywieźliby ze sobą dziadków, jeśli będą chcieli, więc moja radość była jeszcze większa. Jednak wieczorem mama zadzwoniła powiedzieć, że dziadkowie nie przyjadą, bo: „babcię biodro boli, a my przecież na święta przyjedziemy”. Znowu zrobiło mi się bardzo przykro. To moi ukochani dziadkowie a odwiedzić nas nie chcą. Zawsze mają jakieś wytłumaczenie. Kiedyś tak nie było, dopiero od niedawna tak jest, więc pomyślałam sobie, że musi być coś na rzeczy. Dlatego zadzwoniłam do nich, zapytałam się dlaczego nie chcą przyjechać? Czy pogniewali się na nas? Powiedziałam,że nam jest przykro, bo tyle ich prosimy i czekamy na nich a tu zawsze coś. Byli zdziwieni, że tak jasno powiedziałam, jak to wygląda z mojej strony i że powiedziałam co czuję. Mimo to, skończyło się na tym, że przyjadą „następnym razem”.
Dzisiaj rano mama zadzwoniła z informacją, że jednak babcia z dziadkiem przyjadą. Babcia ubrała się w piękną różową bluzkę, dziadek założył niebieską koszulę z krawatem. Wystroili się jakby nie wiadomo gdzie jechali :) Przywieźli małe prezenty, obejrzeli nasze mieszkanie. Kiedyś, jak byliśmy u dziadków, pokazaliśmy im zdjęcia naszego mieszkania sprzed remontu - to była dosłownie rudera. Dziadkowie byli zszokowani i przerażeni stanem tego mieszkania, aż zaniemówili. A teraz byli pod ogromnym wrażeniem, że tak szybko poradziliśmy sobie z remontem i tak gustownie urządziliśmy. I sami również cieszyli się tym, że przyjechali. Pomyślałam sobie, że dobrze czasami jest wygadać swoje żale a ja zawsze duszę w sobie i udaję, że wszystko jest w porządku. A potem wszyscy też tak myślą, bo skąd maja wiedzieć, że jest inaczej, jeśli nigdy nie mówię im o tym. Tylko niestety o uczuciach trudno jest rozmawiać. Boję się pokazać swoją słabość. Chociaż z dziadkami potrafię szczerze porozmawiać, bo oni są w stanie przemyśleć to co mówię, rodzice nie… Dziadkowie są mi naprawdę bardzo bliscy. Więc teraz znowu sprawa tego, gdzie spędzimy święta, stoi pod dużym znakiem zapytania.

To człowiek człowiekowi
potrzebny jest do szczęścia.

wtorek, 2 listopada 2010

Chcę schudnąć

Zawsze byłam bardzo zgrabną dziewczyną. Niestety, na studiach to się zmieniło. Zmienił się zupełnie mój tryb życia (na siedzący), zaczęłam inaczej odżywiać się. Nie miałam czasu, żeby przygotować sobie coś wartościowego do jedzenia, tylko opychałam się jakimiś chemicznymi produktami. Aby tylko było szybko i prosto. I w trakcie studiów przytyłam, ponad 20 kg. Oczywiście, widać było, że mam więcej tu i tam, ale potrafiłam się odpowiednio ubrać, dobrze ukrywałam ten tłuszcz. Jednak czułam się bardzo źle psychicznie. W pewnym momencie, wszystko zaczęło walić się, w każdej dziedzinie mojego życia. Źle mi było, źle się czułam w swoim ciele, na studiach przestałam sobie radzić i w małżeństwie było okropnie.
Nie wiem jak to się stało, ale 13. października 2008 roku coś we mnie pękło. Nie chciałam już tak dalej żyć. Postanowiłam działać. Nie wiem skąd znalazłam w sobie tyle siły, ale radykalnie zaczęłam wszystko zmieniać. Począwszy od jedzenia. Zaczęłam czytać etykiety, kupować zdrową żywność, mnóstwo warzyw i jeszcze więcej owoców. Zrezygnowałam ze smażenia na oleju i z napojów gazowanych. Słodycze zastąpiłam pysznymi koktajlami owocowymi. Codziennością stały się czterogodzinne marsze. Po miesiącu mogłam już biegać przez pół godziny. W tym czasie często też chodziłam na basen, vacu line i do sauny. Zimą, gdy przyszły mrozy 20-stopniowe, ja szłam na stadion pobiegać, nie mogłam już inaczej. Miałam to już we krwi. I tym sposobem, w ciągu trzech miesięcy, schudłam ponad 20 kg! Podkreślić trzeba, że wcale nie głodziłam się, nie byłam na żadnej diecie. Oczywiście, mąż towarzyszył mi w tym wszystkim. Nasze życie zmieniło się o 180 stopni. Wtedy tak naprawdę, po raz pierwszy, poczułam że jestem szczęśliwa. Jednak w tamtym okresie miałam przerwę w studiowaniu, miałam więc czas na sport.
Po powrocie na studia, tego czasu było zdecydowanie mniej. Powróciły stresy a ja nie umiałam sobie z tym poradzić. Poszłam na łatwiznę, znów zaczęłam opychać się czekoladami, frytkami itp. I tak minął rok... Na początku tego roku mieliśmy mnóstwo spraw na głowie: nowe mieszkanie, generalny remont, przeprowadzka. O sporcie nie było nawet czasu pomyśleć. Moja waga zdecydowanie poszła, a raczej skoczyła, w górę. 15 kg!
Teraz chcę znowu zgubić te kilogramy. Może nie wyglądam grubo, ale strasznie brzuch mi odstaje a ostatnio jak założyłam dżinsy zauważyłam okropne wałki, które wylewają mi się ze spodni! Poza tym, wszystkie dziewczyny z mojej nowej grupy są szczupłe. Nawet nie szczupłe, wręcz chude. To dodatkowo mnie motywuje. Jak któregoś dnia wróciłam z uczelni, weszłam prosto do kuchni i wylałam olej z frytkownicy a frytkownicę dałam mężowi, żeby schował ją przede mną dopiwnicy.
W piątek poszłam z Romkiem pobiegać. Mimo to, że prawie 1,5 roku nie biegałam i pomimo takiej nadwagi, dałam radę przebiec dwa okrążenia stadionu. To prawie kilometr. Miałam nawet siłę, żeby jeszcze pobiegać, ale nie chciałam przesadzać, bo nogi robiły mi się już miękkie. W sobotę spacerowaliśmy 3 godziny w lesie, w niedzielę 6 godzin i dzisiaj 3 godziny. Tak w ogóle, planujemy dwa razy w tygodniu (w zwykłe dni) biegać na stadionie a w sobotę i niedzielę w lesie. Wiem, że teraz będzie mi trudniej schudnąć, bo mam studia na głowie, mnóstwo czytania, pisanie pracy, dojeżdżanie, ale muszę to wszystko jakoś pogodzić. Bo w zdrowym ciele zdrowy duch.

„ Motywacja jest tym copozwala Ci zacząć.
Nawyk jest tym, copozwala Ci wytrwać ”.

piątek, 22 października 2010

Trochę już o świętach

Ten tydzień był w miarę spokojny. Jednak zajęcia nie są takie straszne, jak wydawały się być na początku. Najgorsze są tylko czwartki. Już w środę całą noc nie spałam ze stresu, co chwila zerkałam na zegarek. Pocieszające było to, że rano miał jechać ze mną Romek. Rano wyszedł z Dzióbkiem na spacerek, zrobił mi i sobie śniadanie. Zrobił mi również kanapki na uczelnię, zapakował pięknie w plastikowy pojemniczek. Odprowadził mnie też pod samą uczelnię :) Kochanego mam mężczyznę.
Pierwsze czwartkowe zajęcia mam z profesorem z którym kiedyś już miałam zajęcia. Byłam tym przerażona, bo na 2. roku był bardzo nieprzyjemny, surowy, wymagający. Teraz jest zupełnie inny. Myślę, że to dlatego,że jesteśmy już na V roku. Oczywiście, nadal dużo wymaga, trzeba przepisywać ręcznie wszystkie kserokopie, ale ma zupełnie inny stosunek do nas, więc nie jest źle. Następne zajęcia mam z młodym doktorkiem. On był i nadal jest postrachem na naszej uczelni. Na jedne zajęcia mieliśmy przygotować 14 artykułów do tego po części pisane w łacinie. Kserówki ledwo pomieściły mi się w torbie. A na zajęciach pyta wyrywkowo z listy, gada jakieś głupie docinki, naśmiewa się z nas. Nieprzyjemny typ. Potem miałam mieć seminarium magisterskie. Czekałam 3 godziny, promotor spóźnił się pół godziny i gdy w końcu przyszedł powiedział tylko, że dzisiaj nie ma seminarium i przez kolejne dwa tygodnie również. Z jednej strony fajnie, ale z drugiej ciekawa jestem kiedy napiszę pracę, jeśli pierwsze seminarium w tym roku odbędzie się dopiero w połowie listopada.
Ostatnio z Romkiem zastanawiamy się, czy pojechać na święta Bożego Narodzenia do moich rodziców. Zawsze święta spędzaliśmy u nich. Romek będzie miał dużo czasu wolnego, bo w grudniu będzie miał drobny zabieg w szpitalu, więc tym bardziej moglibyśmy pojechać do nich. Tylko, że ja nie chcę, żeby było tak jak jest zawsze. Czyli, jak tam pojedziemy, to będzie wszystko super a gdy wrócimy do siebie, to zaczną się nieporozumienia. Oni nie chcą nas odwiedzać a my mamy pojechać do nich, i udawać, że wszystko jest ok? W końcu też mamy swoje uczucia, też nam jest przykro, że zawsze ich prosimy, aby przyjechali do nas i zawsze słyszymy: „nie”. Rodzice może zaczęli powoli zdawać sobie z tego sprawę i już teraz szykują grunt, żebyśmy do nich przyjechali. W kółko mówią: „ jak do nas przyjedziecie to …”. Cały czas podkreślają to, że my przyjedziemy. Nie ma odmowy. Wydaje mi się, że jak my nie przyjedziemy to moi rodzice raczej spędzą ten czas samotnie z młodszym bratem. Siostra moja nie przyjedzie, bo jej facet lubi sobie wypić w święta, babcia z dziadkiem też ich nie odwiedzą, mimo że mieszkają w tej samej, małej miejscowości. Mnie nie chodzi o to, żeby zrobić im na złość lub przykrość, chodzi mi tylko i wyłącznie o mnie i Romka o to, żeby po raz kolejny nie było nam przykro, jak po świętach znowu będą sobie nas olewali. A ja już nie chcę następnego rozczarowania. Poza tym mam żal do mojej babci i dziadka. My zawsze jak jesteśmy w rodzinnych stronach, odwiedzamy ich. Moi teściowie wiedzą, że łączy mnie z nimi silna więź i dlatego ciągle proponowali im, że jak będą do nas jechali to zabiorą moich dziadków ze sobą. Za każdym razem, od połowy maja, mówili im kiedy będą do nas jechali a oni do tej pory nie przyjechali do nas. Aż mi już głupio było i wstyd przed teściami, że niby tak jestem zżyta z dziadkami a oni po prostu nie chcą przyjechać.
I dlatego zastanawiamy się, czy nie spędzimy tych świąt u nas. To byłyby pierwsze święta w naszym nowym mieszkaniu. Raz już spędziliśmy święta sami, było przyjemne, chociaż wiadomo to nie to samo co święta w rodzinnym gronie. No ale cóż, nic na siłę. Jak ktoś będzie chciał spędzić ten czas z nami, to może do nas przyjechać, jak nie to nie. A Wy, co myślicie???

piątek, 15 października 2010

A jednak przyjechali

W ostatnim poście zdążyłam pożalić się na rodziców a na następny dzień przyjechali do nas w odwiedziny. Zbieg okoliczności był, że Romek obrał cały garnek ziemniaków (zazwyczaj obieramy pół garnka). Ja robiłam dewolaje z serem i surówkę a tu mój brat zadzwonił z pytaniem, czy dzisiaj jesteśmy w domu. Minęła godzina i kilka minut a rodzice z bratem już byli u nas. Zjedliśmy wspólnie obiad, oni posiedzieli u nas wyjątkowo długo, poszliśmy nawet na krótki spacer. Mama przywiozła nam, jak zawsze, przetwory zimowe i obiady na cały tydzień: pierogi ruskie, gołąbki, kurczaka, fasolkę po bretońsku, kiełbasę, a od taty dostałam oryginalne perfumy Celine Dion, Chic.
W tym tygodniu byłam na uczelni tylko w poniedziałek i dziś. Dwa dni opuściłam z winny PKP i dłuuugo spóźnionego pociągu. Nigdy nie ma wcześniej żadnej informacji o zmianach, czy opóźnieniu i dlatego chyba będę musiała jeździć jeszcze wcześniejszymi pociągami, żeby być na czas.
Już nie pamiętam, kiedy przeczytałam tak dużo książek, jak przez ostatnie 3 tygodnie. Czuję się tak, jak bym była na 1. roku studiów. Praktycznie cały czas czytam a mimo to nie nadążam z przygotowaniem się na wszystkie zajęcia. Aż strach pomyśleć, co będzie za tydzień, jak wróci z urlopu mój promotor… I moje oczy bardzo odczuwają to czytanie. Zaczęły mnie strasznie boleć, piec, zrobiły się bardzo ciężkie, przemęczone, wieczorami nawet zakrwawione. Poszłam więc do okulisty. Będę miała okulary do noszenia na co dzień. To kolejny, nieplanowany wydatek, 469 zł. Poza tym taka cena a wyboru żadnego nie było :( Mam chociaż nadzieję, że w miarę dobrze będę w nich wyglądała no i przede wszystkim, że pomogą mi.

piątek, 8 października 2010

Zajęcia, dojazdy, kontakty rodzinne


Jak ciężko jest wdrożyć się na uczelni, w ten rytm, poranne wstawanie, bieganie na pociąg a potem tyle godzin spędzać na uczelni. A jak przyjeżdżam do domu, chwilę odpocznę i zaraz zabieram się do pracy, żeby przygotować się na następne zajęcia.
Plan mam nienajgorszy, w poniedziałki mam zajęcia od 8.15 do16.45, w czwartki też od 8.15 do 15. To duży plus, że od czwartku, od godziny 15. rozpoczyna się już mój weekend :) Natomiast we wtorki i środy jeżdżę tylko na jedne zajęcia. Niby to nic, bo to tylko 1,5 godziny zajęć, ale sam dojazd w obie strony zajmuje mi codziennie cztery godziny. Może nie tyle sam dojazd, ale też dojście z domu na PKP, z PKP na uczelnię i z powrotem. Poza tym standardem są 20-minutowe spóźnienia pociągów! To codzienność! Więc nawet jak jeżdżę na jedne zajęcia to i tak cały dzień mam zmarnowany. Ale zadowolona jestem, że znów jestem wśród ludzi, że mam dużo zajęć, że muszę coś robić.
W tym wszystkim bardzo wspiera mnie Romek. W poniedziałek rano, pojechał później do pracy, żeby pojechać ze mną. Wyszedł wcześniej z Dzióbkiem na spacer. W czwartek, jak zaspałam został, żeby jeszcze wyjść z psem a ja pobiegłam na pociąg. W pracy drukuje mi mnóstwo materiałów potrzebnych na zajęcia. A ja dopiero teraz poczułam się trochę w jego skórze i doświadczam tego, co to znaczy dojeżdżać PKP(!), wstawać bardzo wcześnie, przyjechać późno, po prostu być zmęczonym.
Znowu bardzo boję się wychodzić z psem na spacer. Niedawno zaatakował mnie ogromny wilczur. Na szczęście zdążyłam wziąć mojego pieska na ręce. Tamten wilczur rzucał się na mnie z jednej i drugiej strony, żeby dopaść Dzióbka. W końcu podeszła(!) właścicielka tego psa i zaczęła go za ogon odciągać ode mnie. Teraz, gdy jestem z Dzióbkiem na spacerze myślę tylko, żeby jak najszybciej wrócić do domu! Romek napisał informację do zastępcy burmistrza, że koło nas w parku mnóstwo psów biega bez smyczy i zaraz na drugi dzień można było spotkać straż miejską. Szkoda, że było ich tylko widać przez jeden dzień.
To chyba już trzeci tydzień jak mój tata wrócił z zagranicy.O jego przyjeździe dowiedziałam się... z portalu internetowego. Po kilku dniach wysilił się, żeby zadzwonić do mnie, ale nie odebrałam. Potem już nawet nie fatygował się. W zeszłym tygodniu zadzwoniła do mnie babcia z dziadkiem, pewnie „na zwiady” dla moich rodziców. Chciała dowiedzieć się, czy studiuję, czy nie. Bo rodzice przecież nie zadzwonią, nie przyjadą, nie odwiedzą, bo my mieszkamy na drugim końcu świata! Aż 60 km od nich!!!

czwartek, 30 września 2010

Nowy rok akademicki rozpoczęty

Jak siedziałam w domu i miałam dużo wolnego czasu, czułam się bardzo źle. Narzekam, że nie mam co robić. Powoli popadałam w depresję. Od poniedziałku rozpoczął się rok akademicki i z tego powodu też nie najlepiej się czułam. Od dwóch lat nie byłam w pełnym toku studiów, lecz ciągle coś powtarzałam w związku z tym jeździłam na uczelnię tylko raz, czasami dwa razy w tygodniu. Przez te dwa lata zapomniałam, jak to jest ciężko na uczelni, zapomniałam ile jest zajęć i obowiązków. Pierwszą noc przed zajęciami w ogóle nie zmrużyłam oka. Denerwowałam się, że zaśpię i samym dojazdem PKP. Rano byłam półprzytomna, myślałam że nie dam rady dojechać, ale poranny spacer z psem ożywił mnie.
W pierwszy dzień na uczelni pojawiły się tylko cztery osoby z mojej nowej grupy, reszta miała ponoć praktyki. Zresztą w ogóle nie odbywały się zajęcia. Wykładowcy dawali tylko rozkład materiału, który mamy przygotować, więc ostatnie ćwiczenia darowałam sobie. We wtorek mieliśmy zajęcia z pewną babką o której słyszałam nie za dobre rzeczy. Choć na pierwszych zajęciach była w miarę miła, jednak dała do zrozumienia, że tak łatwo nie będzie. Dała nam rozpiskę lektur na sześć stron formatu A4. Przeraziłam się, że na 5. roku wymaga się tyle jak na 1., 2. czy 3. roku. Oprócz tego, na zaliczenie semestru, będzie ustny sprawdzian ze wszystkich zagadnień.
Na szczęście, w tym tygodniu ominęły mnie zajęcia z wykładowcami, którzy sieją największy postrach na naszej uczelni. Z jednym z nich nie miałam jeszcze do czynienia, ale po korytarzach krążą przeróżne legendy na jego temat. Zresztą, co roku przed sesją egzaminacyjną i w jej trakcie, widzę jak ciągną się do niego długie kolejki, przez cały korytarz, na konsultacje. Kolejki te były od godzin porannych do późnowieczornych. Facet czepia się dosłownie wszystkiego. Z drugim wykładowcą miałam już zajęcia. Był to trudny przedmiot i na zajęciach była cisza, jak makiem zasiał. Zajęcia były wyłącznie oparte na tekstach naukowych, teoretycznoliterackich i mimo to nie można było mieć u niego na zajęciach żadnej książki, żadnego ksera. Więc np. jak musieliśmy przygotować na każde zajęcia trzy, czy cztery artykuły, każdy po ok. 60 stron, trzeba było wszystko przepisywać ręcznie. A przynajmniej większość, bo to wszystko była sucha teoria, mnóstwo terminów, pojęć. Potem pytał o to szczegółowo, jak się czegoś nie rozumiało do końca, nie wytłumaczyło jakiegoś pojęcia w jeszcze innym słowniku, stawiał nieprzygotowanie. Cały tydzień robiłam notatki na ten przedmiot, odcisków na palcach miałam tysiące. Pamiętam jak jeszcze mieszkałam z mężem w akademiku, ja robiłam notatki z jednej książki, Romek robił mi notatki z innego artykułu. Siedział nad tym do samego rana. Dwie godziny tylko przespał się i wstawał do pracy. Podejrzewam, że teraz przedmiot z tym wykładowcą, będzie jeszcze trudniejszy, bo sama nazwa tych zajęć brzmi przerażająco…
Poza tym jeszcze magisterka… po ostatnim zajściu trochę boję się promotora.
Czeka mnie ciężki rok, jestem trochę przerażona, ale mam nadzieję że jakoś odnajdę się i podołam nowym obowiązkom.

wtorek, 28 września 2010

To co lubię


Dziękuję Jazz i M*** za zaproszenie do zabawy: „ 10X to co lubię”.

1. Przede wszystkim lubię spędzać czas z moim mężem. My każdą wolną chwilę spędzamy razem. Dosłownie wszystko robimy wspólnie: sprzątamy mieszkanie, gotujemy, uprawiamy sport, leniuchujemy, chodzimy po zakupy itd.
2. Lubię moje mieszkanie. Czuję się tutaj tak bezpiecznie. To moja oaza.
3. Lubię spacery po parku z moim Dzióbeczkiem oraz „maratony” po mieście lub w lesie z Romkiem. Ostatnio nawet Dzióbek zaczął nam towarzyszyć:)
4. Lubię przyrodę, spokój i ciszę. Lubię morze, góry, łąki, lasy, jeziora, szum drzew i rzeki, śpiew ptaków, granie świerszczy…
5. Lubię frytki z sosem czosnkowym lub tatarskim, z mlekiem i cebulką. Mogłabym jeść to niemal codziennie, niestety :(
6. Lubię wcześnie kłaść się spać.
7. Lubię książki, blogi, seriale (oglądam seriale raczej z przypadku).
8. Lubię eleganckie ciuchy, srebrną biżuterię, torebki.
9. Sport: bieganie, basen, saunę. Niestety w tym roku nie miałam na to za bardzo czasu, ani pieniędzy.
10.Lubię coś słodkiego, może to być herbata z sokiem malinowym, kawa, kakao, wafelek lub gofr.

A do zabawy chciałabym zaprosić Całą Ją, De, Julkę i Villandrę. Jeśli ktoś jeszcze ma ochotę, to zapraszam :)

czwartek, 23 września 2010

Ostatnie wolne dni

Ostatnie wolne dni wykorzystuję na odpoczynek. Dużo spaceruję z Dzióbkiem, czytam książki. Niestety, trochę męczą mnie poprawki w mieszkaniu. Nawet jak robi się jakieś drobne poprawki to zaraz w całym mieszkaniu jest bałagan. Chciałabym już wysprzątać mieszkanie, żeby jeszcze móc nacieszyć się nim, zanim pójdę na uczelnię. Z mężem mamy ostatnio mało czasu dla siebie. Jak wraca z pracy jest 17., potem jemy obiad i on zaraz zabiera się za prace wykończeniowe. Nie wiadomo kiedy nastaje wieczór. I weekendy również tak szybko nam mijają.

Minął już ponad miesiąc czasu, jak nie rozmawiam z mamą.

środa, 15 września 2010

Zakupy :)

Wczoraj pojechałam do miasta, na uczelnię, po wpis i złożyłam indeks w dziekanacie. Ciągle nie mogę uwierzyć, że JESTEM NA PIĄTYM ROKU :))) Pogoda była paskudna, cały czas padał deszcz , nieźle zmarzłam. Ale za to jak przyjemnie jest wrócić do własnego, przytulnego mieszkania :) A Dzióbeczek jak się ucieszył się, że jego pani wróciła:)
W tym miesiącu mieliśmy z małżonkiem zakupowe szaleństwo. Kupiliśmy wieszak wolnostojący do przedpokoju, nowoczesną baterię do zlewu w kuchni, żyrandol również do kuchni i naszą wymarzoną kanapę z naturalnej skóry, w kolorze czarnym. Kanapa prezentuje się super, jest bardzo elegancka i wygodna. Daliśmy ją do salonu, natomiast zwykłe łóżko przenieśliśmy do małego pokoju i zaczęliśmy z mężem w nim spać. Pierwsze noce jednak w ogóle nie spałam, ponieważ wcześniej praktycznie nie przebywałam w tym pokoju i dlatego czułam się tam bardzo dziwnie. Wydawało mi się, że jestem gdzie indziej, nie u siebie.
A i nasz Dzióbek długo nie mógł znaleźć swojego miejsca.Ostatnio było mu trochę zimno, ponieważ znowu ostrzygliśmy go, tym razem bardzo krótko, a na dodatek nie ogrzewali nam mieszkania, więc zaczął z nami spać. A gdy przenieśliśmy się do małego pokoju, chłopak (czyt. Dzióbek) zbuntował się i połowę nocy spędził sam w dużym pokoju. Dopiero o 4. nad ranem przyszedł do nas. Swoją drogą, przez kilka dni nie mogłam poznać własnego psa. Jak miał długie kłaczki wydawał się taką tłuściutką kuleczką, natomiast po strzyżeniu okazał się malutką, delikatną kruszyneczką.
A… i jeszcze mieliśmy ostatnie przeróbki w mieszkaniu, skracaliśmy rurę gazową i rury wodne. Pozostało nam jeszcze pójść do gazowni, podpisać umowę.

niedziela, 12 września 2010

DZIEŃ DOBRYCH WIADOMOŚCI !!!!!!

Jestem w szoku. Zaliczyłaaaaam! Jestem już oficjalnie studentką V roku. Nie wierzyłam w to, że mi się uda, a jednak :) I nadal jeszcze nie dociera to do mnie. Nie mogę uwierzyć.
Innymi wiadomościami podzielę się kiedy indziej, dzisiaj nie jestem w stanie. Wszystko teraz odpada ode mnie: stres, nerwy. Co za uczucie…
Dziękuję Wam Kochane za słowa otuchy i wsparcia, bo ostatnio zrzędziłam baaaardzo dużo. I mój najdroższy mąż, tyle co miał się ze mną i z moimi nastrojami… to naprawdę niewielu mężczyzn, by tyle wytrzymało… A on ciągle mnie wspierał, był ze mną, wierzył we mnie wbrew wszelkiej nadziei!

piątek, 10 września 2010

?

Ja…

mam problem - sama ze sobą

i nie umiem sobie poradzić…

ze WSZYSTKIM.

I WSTYD MI JUŻ JEST,

ciągle tylko o tym pisać

i użalać się nad sobą…

bo...

Drogie Czytelniczki,

stałyście mi się bardzo bliskie.

Nie wiem, co dalej będzie...

co ze mną będzie...


wtorek, 7 września 2010

Wszystko zależy od tej pracy !!!

Już napisałam pracę zaliczeniową. Jeszcze drobne poprawki i wieczorem wyślę pracę profesorowi.Tylko o tym myślę, żeby mi zaliczył. Bardzo się boję, że może nic z tego nie będzie. Jestem tak zestresowana, że nie mogę jeść, nie mogę spać. Z trudem wykonuję jakieś inne czynności, z trudem oddycham i ...w ogóle żyję. Wszystko zależy od tej pracy!!!

czwartek, 26 sierpnia 2010

Fortuna kołem się toczy


Ciąg dalszy poprzedniego postu...

Zanim zaczęliśmy spłacać kredyt, brata mojego męża, przyjechał on do nas na nasz ślub ze swoją warszawską rodzinką. Wszyscy oni, przybyli z pustymi rękoma… Jedyne co usłyszeliśmy od szwagra, to to, że najlepszym prezentem dla nas będzie to , jak on spłaci ten kredyt. Innymi słowy, mamy być wdzięczni za to, że on spłaci SWÓJ dług!!! Chory psychicznie człowiek. Kilka dni po ślubie, prosił o pieniądze dla całej rodziny, na bilet powrotny… Pół roku po ślubie, ukradł obrączkę swojemu bratu.
Potem nie raz próbował skłócić mnie z mężem. Były kłamstwa, wyzwiska pod naszym adresem, szantaże typu: „jak jeszcze raz do mnie zadzwonisz, to nie zapłacę ani złotówki…”. I nie zapłacił. Wszystko to trwało 4 lub 5 lat. Między mną a mężem też było bardzo źle. Nie da opisać się ile to nas kosztowało stresu, nerwów, płaczu, zdrowia psychicznego. Walka z tym była bez sensu, nic nie mogliśmy zrobić, bo tę umowę mąż podpisywał. Od rodziny wsparcia też nie otrzymaliśmy, traktowali go tak jakby nic się nie stało. Nie mogliśmy nic zrobić. Byliśmy bezsilni.
Nie pozostało nam nic innego, jak pogodzenie się z tym, zaakceptowaniem tego. Tak jak wskazuje motto mojego bloga, musisz przyjąć swoje demony (i innych także ), bo walcząc z nimi dajesz im siłę. Kiedy coś zwalczasz, wiążesz się z tym na zawsze. Tak długo jak z tym walczysz, dajesz temu moc, dokładnie taką samą, jaką wkładasz w tą walkę. Jedynym sposobem, aby się z tego wyzwolić, było poddanie się temu. I wtedy wszystko po prostu odpadło od nas. Kto doświadczył czegoś podobnego, wie o czym piszę. Na pewno nie raz jeszcze przyjdą chwile zwątpienia, nie raz będę płakała i niedowierzała temu co teraz napisałam, ale taka jest prawda. Nie ukrywam jest nam ciężko, część pieniędzy idzie na spłatę tego kredytu, druga część na mieszkanie a na życie ledwo nam wystarcza. Marzymy o dziecku, ale gdyby teraz pojawiło się, nie dalibyśmy rady wiązać koniec z końcem. Jednak, ta walka zniszczyła by nasz związek, nas samych. A tak za kilka lat spłacimy to i nadal będziemy, kochającym się, szczęśliwym małżeństwem. A sprawiedliwość prędzej, czy później dosięgnie każdego. Już dosięga.
Spytacie więc, a co słychać teraz u szwagra? A no w raz z tąpnięciem pieniędzy skończyło się jego małżeństwo. Zakończył także swoją warszawską „karierę”. Po 10 latach wrócił na wieś, na garnuszek do rodziców. Tak jak pojechał do Warszawy z jedną walizeczką, tak i z jedną wrócił. Nie ma nic. Nie pracuje już od bardzo dawna. Utrzymują go teściowie ze swojej skromnej renty i wszystko wskazuje na to, że jest mu tak dobrze. Nie kwapi się do żadnej pracy. A żeby było jeszcze tragiczniej napiszę, że jak jego rodzice i rodzeństwo przyjeżdżali do niego, włączał taśmy z nagraniami pielgrzymek naszego papieża. Adoptował dziecko, którym wcale nie zajmuje się

wtorek, 24 sierpnia 2010

Niespodziewani goście i kredyt w tle

W piątek mieliśmy gości, których nigdy nie przeszło mi przez myśl, że będziemy gościli… Nie, wcale nie chodzi o moją mamę. Przyjechał do nas młodszy brat mojego męża z żoną i dzieckiem. Dwa dni wcześniej zapowiedzieli wizytę. Byliśmy z Romkiem bardzo zdziwieni. Mąż ucieszył się jednak a ja …przeraziłam.
Nasze relacje z całą rodziną męża popsuły się przez ich Najstarszego brata. Najstarszy, biedny chłopak ze wsi, pojechał do stolicy, na drugi koniec Polski od ich rodzinnego domu. Tam chciał ułożyć sobie życie. Młodsi bracia zafascynowani nowym życiem Najstarszego, miastem, chcieli pomóc mu rozwinąć skrzydła. Wzięli dla Najstarszego ogromne kredyty. Mój Romek wziął największy… A tamten zwyczajnie nie płacił rat. I tak się wszystko zaczęło… albo i skończyło. Długi przeszły na nas. Płacimy je już kilka lat i jeszcze kilka lat przed nami. Miesiąc w miesiąc 1000 zł. Kontakty przestaliśmy utrzymywać z jego rodzeństwem, z teściami znacznie ograniczyliśmy. Nikt nie potrafił wczuć się w naszą sytuację, zrozumieć tego co przeżywamy, pomóc jakoś, nie finansowo, ale po prostu wesprzeć.
Tymczasem młodszy brat, tylko dzwonił się chwalić, że to kupił i tamto, że tam i tam pojechał na wakacje, tak jakby nie wiedział o naszych problemach. Poza tym z Najstarszym utrzymywał takie kontakty, jakby nic się nie stało, bo jego żona ( tego Młodszego) to wielka katoliczka i tak nakazuje. Wzbudza ogromny podziw teściowej za to, że w każdą niedzielę do kościoła chodzi, że odwiedza jakiś dom dziecka itd. Jednak głowę nosiła wysoko w chmurach.Czuła się lepszą od innych, była niedostępna dla mnie. I teściowe do nich na ślub pojechali już kilka dni wcześniej, pomóc. Nam nie pomagali w przygotowaniach. Wszystko było na głowie moich rodziców. I jeszcze mogłabym pisać dużo o tym, ale nie chce mi się. Ja i Romek mieliśmy już tego po prostu dość!
Stąd takie a nie inne nasze kontakty z męża rodziną.
Jego młodszego brata widzieliśmy ostatni raz 3 lata temu, na ich ślubie...
Jak już pisałam, przyjechał do nas w piątek, późnym popołudniem. Moi teściowie przyjechali z nimi również. O dziwo było bardzo, bardzo miło. My mieliśmy do nich zupełnie inny stosunek i oni do nas również. Po raz pierwszy zobaczyliśmyich 1,5-rocznego synka. Fajny, żywiołowy malec. Mogliśmy z nimi normalnie porozmawiać, pośmiać się. Oni w zeszłym miesiącu mieli przeprowadzkę. Byli pod dużym wrażeniem naszego mieszkania. Wiedzą, że do tej pory spłacamy ich Najstarszego brata a mimo to, daliśmy radę tak elegancko urządzić mieszkanie.Mój mąż nie mógł oderwać się od ich synka. Teściowie zauważywszy to, dyskretnie zasugerowali, że mamy dużo miejsca, jest wolny drugi pokój, w sam raz na kołyskę. Miłe to. Moja mama jakoś nigdy tego tematu nie porusza. Aż zatęskniłam za bliższymi kontaktami…
Może to dziwne, ale pomimo tylu przeciwności losu, pomimo tylu ciosów,
których mój mąż doznał od swojej rodziny, pomimo braku kontaktu ze swoim rodzeństwem, jest on bardzo za swoimi braćmi. Jest on związany z nimi myślami, całym sercem. Widać tę więź. Ja nigdy nie byłam tak zżyta ze swoją rodziną. Jest on bardzo wrażliwym człowiekiem. Przeżywa tę sytuację i jest mu ciężko.

Dopisek:

Wątek kredytu wzbudził wiele emocji, więc postanowiłam napisać zakończenie tej historii. Znajdziecie je, drodzy Czytelnicy, tutaj:

środa, 18 sierpnia 2010

:(

Oszaleję!!!!! Jestem głupią idiotką!! Nie potrafię uczyć się na własnych błędach. Moja mama nieraz mnie zawiodła a ja nadal jej ufałam. Wciąż o wszystkim zapominałam i jakby nigdy nic jeździłam do niej. A kiedy pojawia się kolejny problem, to mama nie potrafi ze mną rozmawiać. Znowu poszło o moją siostrę. Po raz kolejny ukradła mi pewną rzecz (którą trzymałam u mamy), może nic nie znaczącą, ale jednak o dużej wartości sentymentalnej dla mnie. A matce, żal jest siostry, że jej gorzej w życiu powodzi się ( oczywiście na jej własne życzenie) a całą winą mnie obarcza. Monika już nieraz pokazała jakie jest z niej ziółko. Nieraz matkę i ojca oszukiwała i często wszystko wychodziło na jaw, bo brakuje jej inteligencji i sprytu a matka ciągle twierdzi, że: „tego to już by ona nie zrobiła”! I gada mi, że to ja jestem złą, wredną, kłótliwą, wypominającą córką a potem rozłącza się rozłącza!

środa, 11 sierpnia 2010

"Ja pani nie obsłużę"

W czerwcu poszłam z Dzióbkiem do Salonu Pielęgnacji Psów. Tak się złożyło, że po drodze nawiązałam krótką rozmowę z pewnym mężczyzną, ponieważ on spacerował ze swoim Shih Tzu. Powiedziałam jemu, że właśnie z Dzióbkiem idziemy do salonu. On ostrzegł mnie, żebym uważała, bo tamta kobieta przy strzyżeniu usypia psy, że ponoć jeden już nie obudził się… Zawahałam się, czy mam tam pójść, ale w końcu poszłam. Jednak mojego psa nie chciałam zostawić samego. Byłam cały czas przy nim, ponad 3 godziny, chociaż tamta kobieta miała opory, żebym tam była. Kobieta, jak zobaczyła Dzióbka nie mogła wyjść z podziwu, jaki on jest piękny i zadbany. Mówiła, że bardzo rzadko zdarza się, żeby ludzie tak bardzo dbali o psa tak jak ja. A rasa Shih Tzu wymaga naprawdę bardzo dużo pielęgnacji. Psy mają długi włos, codziennie trzeba go rozczesać, myć łapki po każdym spacerze, przemywać oczy, uszy, czesać kiteczki itd. Jest to bardzo pracochłonne, czasochłonne i są spore wydatki na szampony, odżywki, spraye, różne płyny itd. Jednak my z mężem nie oszczędzamy na psa i kobieta - stara handlara, bardzo szybko zorientowała się w czym rzecz. Zaczęła wciskać mi dosłownie wszystko np. karmę Royal Canin, gdzie u niej kilogram kosztował 50 zł. W sklepie tę samą karmę tylko, że 2,5 kg. kupuję za 80 zł. Ona od razu zaczęła usprawiedliwiać się, że u niej jest tak drogo, jednak tylko u niej można kupić „pewny towar”. Bo w innych sklepach nie mają pojęcia co i jak sprzedają, oszukują, bo karmę oryginalną mieszają ze zwykłą a ona część sumy ze sprzedaży przekazuje na dom dziecka, stąd taka u niej cena. Zaczęła zwierzać mi się, obgadywać wszystkich w około, że ludzie są tacy złośliwi, że takie ploty o niej rozprowadzają, że ona rzekomo psy usypia itp. Zaczęła wciskać mi jakieś ubranka dla psa, podczas strzyżenia psa, zaczęła ubierać jemu czapeczki z daszkiem, jakieś kokardki, muszki, kurtki na zimę. Chciała sprzedać mi jakiś węgiel, czy coś, perfumy... itp. Potem założyła psu na szyję skórzaną obrożę a ja po trzech godzinach jej nachalności, w końcu ugięłam się. Dopiero wtedy poinformowała mnie o cenie… 56 zł. Strzyżenie kosztowało 80 zł (tę cenę znałam już wcześniej). Jednak fajnie ostrzygła Dzióbka, więc szybko zapomniałam o tej obroży i w ogóle o niej. Gdy wróciliśmy z Dzióbkiem do domu, po całym mieszkaniu zaczął unosić się zapach psich perfum, którymi przed wyjściem wypsikała Dzióbka. Tak przepięknie Dzióbek pachniał, że z mężem nie mogliśmy odkleić się od psa. Dlatego na drugi dzień poszłam znowu tam, kupić te perfumy. Kobieta zaczęła pokazywać mi różne zapachy i ten najdroższy. Zażartowałam, że powiedziałam mężowi że kupię te tańsze a ona na to, że nie ma żadnego problemu, że… podmienimy ceny. Byłam w szoku. Wybrałam jednak droższy zapach, ponieważ to był ten sam, którym Dzióbek obecnie pachniał. Mała buteleczka kosztowała 60 zł. W sumie zostawiłam u niej ponad 200 zł. Po tygodniu, mieliśmy z Romkiem jechać do naszej rodziny, więc postanowiłam wykąpać Dzióbka i wypsikać nowymi perfumami. Niestety, Dzióbek już tak nie pachniał. Zapach ulotnił się po kilku minutach. Psiknęłam więc sobie na rękę, również po chwili, nie było czuć tego zapachu. Podejrzewam, że baba rozcieńczyła te perfumy, że na pewno sobie część odlała, bo buteleczka nie dość, że była częściowo zużyta, to jeszcze gdy wybrałam tę butelkę, ona poszła z tą buteleczką do drugiego pomieszczenia, coś sprawdzić. Postanowiłam oddać jej te perfumy. Kobieta zdenerwowała się i zaczęła dopytywać się dokładnej daty wizyty. Gdy ją znalazła, nabazgrała sobie coś w zeszycie i oddała mi pieniądze. I tyle. Kilka dni temu postanowiłam znowu ostrzyc Dzióbka, niestety ona jest jedyną fryzjerką w miasteczku, więc musiałam pójść do niej. Do portfela włożyłam tylko 100 zł, żeby ode mnie czasem więcej nie wyciągała. Ale ona, gdy mnie zobaczyła, zapytała się: „Czy to pani z tą perfumką... ? Ja pani nie obsłużę”. Zatkało mnie i wyszłam stamtąd.

sobota, 7 sierpnia 2010

Odpoczynek

Z mężem i z Dzióbkiem pojechaliśmy do mojego rodzinnego domu, do mamy i mojego brata. Byliśmy tam prawie tydzień. Czas spędziliśmy bardzo przyjemnie: rozmawiając, grillując, spacerując po lesie i … robiąc zimowe przetwory. Mój mąż z bratem pobijali coraz to nowe rekordy: prędkości i trasy ;). Codziennie jeździli rowerami, robiąc ponad 30 km. A Dzióbeczek był tam gwiazdą. Popisywał się sztuczkami, których nauczył się, całe dnie spędzał biegając bez smyczy po ogrodzie i nie odstępując nawet na krok mojego brata. Znalazł też czas na obserwację nowego, czworonożnego, przyjaciela. Fajnie było. Odpoczęliśmy, zregenerowaliśmy siły. Tam życie toczy się zupełnie innym rytmem: spokojnym, powolnym . W około słychać tylko świerszcze, śpiewy ptaków, odgłosy szykujących się do odlotu żurawi, czuć zapach suchego zboża, mijającego lata... Zapominałam o codziennych sprawach, o troskach. Czuję się tam tak bezpiecznie. Naprawdę, żal było wracać.

poniedziałek, 26 lipca 2010

Przygnębiona

W weekend przyjechali do nas moi teściowie. Ku mojemu zdziwieniu, kupili dla nas na raty kuchenkę elektryczno-gazową i okap. Kuchenka jest nowoczesna, prześliczna. Miło z ich strony. Tak więc mieszkanie mamy już w pełni wyposażone. Chcemy tylko jeszcze kupić kanapę z naturalnej skóry, ale to musi poczekać, bo nie mamy tyle pieniędzy. Od jakiegoś czasu zauważyłam pewne zmiany u teściowej. Okazuje mi dużo ciepła. Ostatnio mocno mnie przytuliła, ucałowała…
A dziś przyjechali moi rodzice. Byli niecałą godzinę, bo późno w nocy tata przyjechał z zagranicy i był zmęczony, więc śpieszyli się. Nic nie mówili o naszym mieszkaniu, czy im się podoba, czy nie. A od ostatniej wizyty zaszło u nas dużo zmian. Z Romkiem planowaliśmy wziąć trochę do nas mojego brata, bo ma wakacje a nigdzie nie wyjeżdża. Nad morze chcieliśmy z nim pojechać i do pewnego miasta. Planowaliśmy, że codziennie będziemy chodzili na basen i do kina, i że pojedziemy do KFC na jego ulubionego kurczaka z frytkami. Czas by szybko chłopakowi zleciał. Niestety, on robi się podobny do mojej mamy i najchętniej tylko w domu siedziałby. Nie chce za bardzo do nas przyjechać. Może to i lepiej.
Wciąż jestem przygnębiona...

poniedziałek, 19 lipca 2010

:(

Kłótnia.
Bezsens.
Tabletki.
Dwie doby snu.
Błogiego snu.

wtorek, 13 lipca 2010

Niebezpieczne spacery

Obok mojego bloku jest duży park. Codziennie chodzimy tam z Dzióbkiem na spacerek, podobnie jak większość ludzi z naszego miasteczka. Niestety, wyjście do parku bywa stresujące i dość często kończy się nieprzyjemnie.
Z pełną odpowiedzialnością mogę napisać, że większość właścicieli czworonogów to totalne bezmózgi. Nie patrzą, że po parku ludzie spacerują, że dzieci się bawią, bo w parku znajduje się plac zabaw, i puszczają psa luzem. I to nie jakiegoś Shih Tzu, czy Chiuauę, ale ogromne i groźne psy: Wilczury, Dogi, Rottweilery, Pitt Bulle i jeszcze o wiele większych psów, których ras nawet nie znam. Spuszczają psa ze smyczy w miejscu publicznym mimo iż, kilka metrów dalej jest duży wybieg dla psów, a kilkanaście metrów dalej jest kolejny wybieg, przeogromny. I mają głęboko w poważaniu, gdzie ten pies biega, co robi, albo udają idiotów, że to nie ich pies. To ja chodzę z małym pieskiem zawsze na smyczy i muszę jeszcze pilnować inne psy, rozglądać się czy jakiś pies do mnie nie przybiegnie, nie ugryzie! Poprosić właściciela, żeby wziął psa, który właśnie podbiegł do mnie i zaczepia mojego psa to jest wielka obraza. Nieraz usłyszy się jakieś przykre, obraźliwe słowa, bądź głupie teksty. A najczęstszym i zarazem najgłupszym tekstem jest coś typu: „On nic nie zrobi” ! No, k….mać! W takim razie dziwne jest to, że mój pies już kilka razy został pogryziony!!!! Ich właściciele właśnie to mówili, zapewniali, że ich pies nic nie zrobi. Raz nawet o mało mnie pies nie ugryzł. Nie po to chodzę z psem na smyczy, żeby wszystkie psy do niego podbiegały i żeby w dodatku jeszcze został pogryziony! Poza tym, może nie każdy lubi psy? Może ktoś ich się boi ? Ludzie lekceważą cię. Albo, z daleka widzę jak biegnie do nas jakiś „kundel”, szczeka na nas i groźnie warczy a właściciel co robi??? Tylko gapi się! Pies zaczął gryźć Dzióbka a facet zupełnie nic sobie z tego nie robi. Nie ruszy dupy z miejsca, w żaden sposób nie zareaguje. Nawet nie zawoła swojego psa! A ty radź sobie kobieto sama z czyimś psem. Innym razem jakieś babsko jedzie na rowerze przez park, a w oddali biegnie za nią ogromny Wilczur. Oczywiście, zobaczył Dzióbka i przybiegł do nas. Zdążyłam psa wziąć na ręce i mówię do niej, że to już nie pierwszy raz jak on nas zaczepia a ona na to: „ I nie ostatni raz” !!! To się dzieje chwilę, moment, nie zawsze zauważę jakiegoś psa, nie zawsze zdążę wziąć Dzióbka na ręce, ale przecież to nie o to chodzi. I to nie raz się zdarzyło i nie dwa, ludzie wiedzą, że mają groźne psy a jednak puszczają je luzem jak gdyby nigdy nic się nie stało i wcale ich nie pilnują.
Głupota ludzka i bezmyślność nie znają granic.

piątek, 9 lipca 2010

Nie odwiedzą

Upały dają się we znaki. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak się spiekłam na słońcu, chyba jak byłam małą dziewczynką. Teraz z domu nigdzie za daleko nie ruszam się. Wychodzę,tylko po zakupy i na spacerki do parku z Dzióbeńkiem, ale i tam jest gorąco. Pieczenie ciała minęło, teraz nadszedł czas na swędzenie i zdrapywanie schodzącej skóry. Oj, teraz nie tak prędko będę opalała się, a już na pewno z rozsądkiem.
Moja mama ponoć załatwiła z siostrą tę sprawę. Monika ma przywieźć tę sukienkę, chociaż nie przyznała się wprost, że ją ma. A ja żeby nie myśleć o tym i nie wkurzać się wzięłam się za generalne porządki. Jak jestem zła, muszę się czymś zająć. To poprawia mój nastrój. A więc prałam, sprzątałam, myłam okna, pozmieniałam firanki. Od kiedy umeblowaliśmy kuchnię, ku mojemu zdziwieniu, dużo czasu tam spędzam. Wcześniej, gotowałam obiady tylko w weekendy a teraz gotuję codziennie i nawet zaczynam to lubić. Niestety, nie mamy jeszcze kuchenki gazowej, więc gotuję tylko jakieś proste, zwykłe obiadki, żeby nie ciągnąć za dużo prądu. Ale już zaplanowałam, że jak kupimy kuchenkę gazową, pierwsze co zrobię to będą gołąbki i upichcę pyszną karpatkę. Mam na to chęć od dawna. Dopiero zacznę szaleć w kuchni.
Jutro przyjadą do nas teściowie. Chcieli zabrać do nas moich dziadków, bo oni jeszcze nie widzieli naszego mieszkania. Niestety, dziadkom coś wypadło, nie przyjadą. Potem chcieli zabrać do nas moją mamę i brata. Pisałam do nich, żeby przyjechali, w końcu tylko raz byli, a teraz tyle się u nas pozmieniało. Chciałam, żeby zobaczyli jak mamy. Niestety, odpowiedzi od nich brak. W końcu Romek zadzwonił do nich zapytać się, czy przyjadą . Mama powiedziała, że nie. Z nimi tak jest: zazwyczaj nie przyjadą, bo nie mają czym. Jak teściowie proponują, żeby zabrali się z nimi samochodem, to albo jest dla nich za gorąco, żeby jechać, albo za zimno, albo nie chce się, albo mój brat ma dużo lekcji do odrobienia i nie mogą przyjechać. Zawsze mają jakąś bzdurną wymówkę. Zawsze coś. I powtarza się sytuacja sprzed roku. Teściów, nie za bardzo lubię, ale w środku nocy zadzwoniłoby się do nich z prośbą, żeby przyjechali to oni bez żadnego gadania, przyjechaliby. A do mojej rodziny trzeba „wysyłać specjalne zaproszenia” , żeby raczyli odwiedzić nas a oni i tak mają to w dupie. Nawet odpowiedzieć jest im ciężko. Tak jakby mama nie potrafiła cieszyć się moim szczęściem. Teoretycznie może cieszy się, że układa nam się, ale nie chce przyjechać, zobaczyć jak żyjemy, jak nam się mieszka, jak urządziliśmy sobie mieszkanie. Nic. Zero zainteresowania. A nam jest cholernie przykro.