Jestem przerażona moimi studiami, nauki mam mnóstwo, nie wyrabiam. I niby od wczoraj zaczął się mój weekend a ja wcale nie czuję się odprężona, zrelaksowana. Ciągle jestem spięta i już przejmuję się przyszłym czwartkiem, że mam mnóstwo do zrobienia i w dodatku tego, czego zupełnie nie rozumiem. Jeszcze jest mi ciężko odnaleźć się na uczelni. Przerwa dwuletnia zrobiła swoje, bo co to jest, jeździć na uczelnię przez dwa lata, raz w tygodniu? Nic. Kiedyś myślałam, że jak wzięłabym sobie urlop dziekański, to wróciłabym na uczelnię ze zdwojoną siłą. A tu nic bardziej mylnego. Im później, tym trudniej. Mój zapał zupełnie zgasł, siły brak. Nie mam już do tego serca. Nawet nie wiem, czy w ogóle to lubię, ale zostało mi jeszcze pół roku. Jakoś muszę wytrwać.
A to niespodzianka… małżonek już dziś wieczorkiem będzie w domu, ponieważ w weekend nie będzie miał zajęć. Już przygotowałam pyszny obiad na godzinę 21.: kartofle, kurczak pieczony i pyszna sałatka. A co tam :) Upiekłam również jego ulubioną karpatkę. I już czekamy z Dzióbeczkiem…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz