W zeszłym tygodniu, po raz pierwszy w tym roku akademickim, odbyło się seminarium magisterskie. Nie wiedziałam, czy mam pójść, czy nie. Moja koleżanka mówiła, że nie idzie, a sama pójść strasznie się bałam. W zeszłym semestrze narobiłyśmy sobie mnóstwo problemów, nie chodziłyśmy na zajęcia, ponieważ myślałyśmy, że oceny będziemy miały przepisane, bo tak dogadałyśmy się z profesorem. Jednak gdy przyszłyśmy po wpis, on strasznie wściekł się na nas. Krzyczał, że zmienił zdanie i nie da nam wpisu, że musimy przez wakacje napisać rozdział pracy. Oczywiście, przez całe wakacje, był ogromny stres, bo jak napisać pracę magisterską bez konsultacji? Jednak „coś tam” napisałam a profesor to zaliczył. Dlatego teraz tak bardzo stresowałam się przed spotkaniem z profesorem. Zdawałam sobie również sprawę z tego, że mój rozdział nie był do końca taki, jak być powinien. Myślałam, że profesor mnie opier… i wyrzuci za drzwi. Trzęsłam się jak galareta. Ale przełamałam się, poszłam i było zupełnie inaczej niż przypuszczałam. Profesor był bardzo wyrozumiały, miły, nawet wesoły. Jeszcze raz zaczął tłumaczyć mi to, czego nie rozumiałam. Zaczął opowiadać liczne ciekawostki o autorze, o którym piszę pracę magisterską – to jego bliski przyjaciel. Między innymi z tego powodu, mój temat jest mu szczególnie bardzo bliski. W przyszłym miesiącu profesor organizuje, w mieście w którym studiuję, spotkanie z tym autorem! Bardzo cieszę się, że poszłam, trzeba w końcu zmierzyć się ze strachem a nie ciągle uciekać. Mimo, że po całym dniu byłam wykończona, 12 godzin spędziłam poza domem, jednak byłam przeszczęśliwa. Niestety, w moim przypadku jest tak, że gdy tylko trochę dłużej posiedzę w domu, od razu myślę sobie, że do niczego się nie nadaję. Boję się wyjść z domu, boję się ludzi, mojego życia, wszystkiego. W tym dniu, po seminarium, czułam się taka silna. Wydawało mi się, że mogłabym wiele osiągnąć. Przyjemne uczucie.
„Do sukcesu nie ma żadnej windy,
trzeba iść po schodach”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz