O mnie

Moje zdjęcie
Trzydzistoparolatka. Żona. Mama dwóch chłopców. Dzięki nim moje życie nabrało barw. Na blogu pragnę uwiecznić naszą (nie)codzienność. Chcesz do mnie napisać? Mój email: madzia435@gmail.com

Obserwatorzy

Online

wtorek, 30 marca 2010

Nareszcie!

Jesteśmy już w nowym mieszkanku. Moi rodzice z Romanem świetnie zorganizowali przeprowadzkę, było 7 chłopów, więc sprawnie poszło. Ale jeszcze przeżywamy stresy związane z tym mieszkaniem i hydrauliką. W łazience woda cieknie, zalało nam kuchnie, trzeba było zrywać trochę paneli. Bałagan jeszcze jest, bo wciąż kuchnia i przedpokój nie są dokończone, ale jesteśmy przeszczęśliwi. Mieszkanie mamy piękne, jak dla nas duże, przytulne, urządzone tak jak marzyliśmy. Z Romanem „gubimy się” w nim i nasz piesek również ma trudności z odnalezieniem nas. Jeszcze nie możemy się przyzwyczaić.
Jak przeprowadzaliśmy się, ku mojemu zaskoczeniu przyjechali teściowie pomóc nam. W ogóle nie spodziewałam się ich. Mąż opowiadał jakie były ich miny zdziwienia, gdy zobaczyli nasze mieszkanie. Jakie mamy „ luksusy” jak określiła to jego matka. W trakcie rozmowy okazało się, że ona myślała, że to mieszkanie już było takie piękne, nie miała pojęcia, że np. w łazience to my płytki położyliśmy, że okna też my wymienialiśmy, że w ogóle wszystko musieliśmy tutaj robić od podstaw, mimo że cały czas Roman mówił jej o tym. Nie mogła przyjąć do wiadomości tego, że to my sami musieliśmy na to ciężko zapracować (u nich w rodzinie każdy żeruje na każdym). A u nas w domu poczuła się jak u siebie, zaczęła sama wszędzie chodzić, oglądać i zaglądać. Jeśli drzwi do kuchni były zamknięte, żeby tam nie wchodzić, bo w dalszym ciągu remontujemy i żeby nie roznosić brudu po całym mieszkaniu, ona musi tam wejść, zobaczyć. Jeśli mamy przykryte folią płytki, żeby nie zniszczyć ich ona musi zedrzeć folię i zobaczyć jakie. Gdy jeden pokój załadowany był od podłogi do sufitu skrzynkami i kartonami, ona tam wchodzi w poszukiwaniu szklanki i czajnika, bo chce kawy napić się. Przeciska się pomiędzy kartonami, zagląda do każdego, grzebie w cudzych rzeczach! I gada, żebyśmy kupili sobie takie a takie firanki, to a to. Mieszkanie to studnia bez dna, tyle do zrobienia jeszcze mamy a ona pieprzy co jeszcze powinniśmy kupić! A pomóc nam w żaden sposób nie chce. Nawet niech nam nie pomaga, niech tylko płaci raty swojego najstarszego synka ( 1 000 zł miesięcznie), które my obecnie płacimy, a my sobie poradzimy. Albo był temat zbliżających się świąt, ona zdziwiona ma pretensje do mnie za to, że we święta będziemy wykańczać mieszkanie. A kto nam dokończy, jeśli nie my sami? Kto zrobi to za nas? NIKT. Święta to dla nas przede wszystkim wolne. Czas w którym możemy trochę zająć się tym mieszkaniem, bo kiedy mamy to zrobić? Roman codziennie jest w domu dopiero po 17. Późnym popołudniem zapytała się mnie, co my dzisiaj jedliśmy, odpowiedziałam jej, że dzisiaj nic, wczoraj wieczorem tylko kolację. Ona szybko sięgnęła do torebki, wyciągnęła kiełbasę z chlebem i w kółko zaczęła zrzędzić: „Romuś…,Mieciu..., Maniuś chodźcie zjeść”. Czy ja chcę, nie zapytała się. Potem dała mi kiełbasę z kromką chleba, żebym… potrzymała Romkowi!!!! Czułam się jakbym była jakąś obcą dziewuchą! Pogubiłam się. Zaczęłam zastanawiać się co ja tutaj robię? Czy właściwie ja jestem u siebie, czy gdzie indziej? Przed odjazdem powiedziała, żebym przypilnowała Romka, żeby zjadł. Roman wie, że ona jest taka, wie, że mnie ignoruje, rozmawia z nią o tym, kiedy trzeba kłóci się, broni mnie, ale tego nie słyszał, bo robił w łazience.
Przyniosła pani z agencji mieszkaniowej list zaadresowany do nas, żebym podpisała dokument dotyczący zmiany kwoty czynszu. Otworzyłam list, żeby przeczytać co mam tak naprawdę podpisać a teściu wyrwał mi go z ręki i sam zaczął czytać. Nauczony, że zawsze otwierał listy mojego męża, zapomniał chyba o tym, kim ja jestem. Wyrwałam mu to z powrotem i chyba kapnął się o co chodzi. Mam tych ludzi serdecznie dość. Kontakty i tak mamy z nimi rzadkie i nie chcę jeszcze być dla nich niemiła, bo to w końcu są rodzice mojego męża. Nie chcę sprawiać jemu przykrości. Staram się trzymać nerwy na wodzy.

środa, 24 marca 2010

Remont c.d

Remont przedłuża się,ale mam nadzieję, że w sobotę będziemy przeprowadzali się. Niestety, co tydzień przekładamy tę przeprowadzkę. Pokoje są prawie wykończone, łazienka również. Pozostała jeszcze kuchnia i przedpokój. Moje urodziny spędziłam malując pokoje. Pomagam ile mogę, byle byłoby szybciej. Oczywiście, również jest nam raźniej robić we dwoje (szczególnie po tej nerwówce, którą mieliśmy przez tego "fachowca"), więc zostajemy tam do późna. Romanowi urlop minął. Powoli trzeba zacząć pakować się. Przeraża mnie to, chociaż mieliśmy już sporo przeprowadzek, ale wtedy jeszcze nie mieliśmy mebli… Wnosić to wszystko na 4. piętro… Chciałabym mieć to już za sobą.
U Was też tak pięknie świeci słoneczko? Marzy mi się długi spacer do lasu.

piątek, 12 marca 2010

"Fachowiec"

Remont trwa nadal. Jesteśmy już nim wykończeni i fizycznie i psychicznie. Nasz „fachowiec” okazał się kompletnym głąbem. Żaden z niego fachowiec, tylko alkoholik, krętacz, oszust i kombinator. Już na początku kapnęliśmy się, że z nim coś jest nie tak, bo tak mu ciężko było wziąć się do roboty, że masakra. Jak mojego męża nie było przy nim to kompletnie nic nie robił. Nawet przez kilka dni niczego nie tknął, tylko pomieszkiwał tam sobie i imprezował ze swoją lalunią ( bez naszej wiedzy). Cały czas ściemniał i ściemniał a że daliśmy jemu już na samym początku połowę umówionej sumy pieniędzy, bo jak mówił „dzieci nie mają co jeść”, musieliśmy trzymać go na siłę, prosić, żeby zrobił i tolerować jego chore zachowania. Lekceważył nas i ignorował, to on decydował, że na przykład dziś zacznie robić o godzinie 15(!), a jeśli brakowało jakiejś zaprawy czy czegoś mówił to dopiero o godzinie zamykania sklepów itd. W międzyczasie braliśmy innych ludzi, żeby zrobili to co tamten miał wykonać np. demontować ościeżnice i zakładać nowe, położyć panele, a na tamtym nie robiło to żadnego wrażenia. Nie było żadnego sposobu na niego, żeby zaczął robić! Musieliśmy zapłacić dwa czynsze za dwa mieszkania. Na kafelki w łazience wydaliśmy majątek a on spieprzył robotę. Tak krzywo to położył, że w głowie to się nie mieści. Niejeden amator mógłby zdecydowanie lepiej położyć. Jedna płytka jest wypukła inna wklęsła, w innym miejscu nachodzą na siebie w innym rozchodzą, poobijał kafelki, przykrył klejem, żeby nie było widać obtłuczenia. Nie wspominając już o tym, że średnio kładł…4 płytki dziennie! Prawie dwa tygodnie i nie mógł zrobić łazienki ok. 5-metrowej! Wykazaliśmy się oboje z mężem dużą niewiedzą, bo to pierwsze nasze mieszkanie, pierwszy w życiu remont. Kasę daliśmy a efektów żadnych. W końcu wyrzuciliśmy go. Tamte płytki zaczęliśmy zrywać, trzeba było zmówić nowe, aż płakać się chciało. Znaleźliśmy już innego fachowca, widać, że facet ma pojęcie o tym co robi. W kilka godzin położył panele w dwóch pokojach, aż byliśmy w szoku, że tak szybko mu poszło, przyzwyczajeni do nieróbstwa tamtego. Dziś zacznie robić nam łazienkę od początku.A więc jeszcze to potrwa.