O mnie

Moje zdjęcie
Trzydzistoparolatka. Żona. Mama dwóch chłopców. Dzięki nim moje życie nabrało barw. Na blogu pragnę uwiecznić naszą (nie)codzienność. Chcesz do mnie napisać? Mój email: madzia435@gmail.com

Obserwatorzy

Online

środa, 27 kwietnia 2011

I po świętach...

Pierwsze dni naszego wyjazdu były koszmarne. Romek cały czas był rozdrażniony, podenerwowany, kłóciliśmy się bez przyczyny a nawet kilka dni nie rozmawialiśmy ze sobą. Nie wiem dlaczego tak się dzieje. U nas w domu jest ok, rzadko się kłócimy a gdy tyko pojedziemy do moich rodziców od razu pojawiają się jakieś nerwy, fochy. Po kilku dniach chciałam już wracać do domu. Być może przyczyną tego jest Romka rodzina, ponieważ zawsze kiedy jedziemy do moich rodziców prosimy teściów, aby nas tam zawieźli a ich samych nie odwiedzamy. Wiem, że to głupio wygląda, ale u teściów już od dwóch lat mieszka z nimi brat mojego męża, którego w dalszym ciągu spłacamy kredyty. A on nie zadzwoni do nas, nie zapyta się jak sobie radzimy, nie mówi ani słowa o tym, że nam trochę pomoże czy odda kasę. Nic, w ogóle nie ma tematu. I co, mamy tam pojechać i udawać, że wszystko jest w porządku?! Myślę, że  Romkowi było żal rodziców, że ich wcale nie odwiedzamy, chociaż nie raz mówiłam, że może pojedziemy też do nich, ale on nie chciał.

Nie wiem, kiedy nastąpił przełom i w końcu Romek zaczął być normalny. Zaprosiliśmy dziadków na grilla, niespodziewanie też przyjechała moja siostra z narzeczonym. Pogoda była piękna, słoneczna. Dzióbek od rana do wieczora miał zajęcie w ogrodzie, wybiegał się, tańczył z bratem, zaczepiał ich kota. Romek codziennie z moim bratem chodzili na długie wyprawy, jeździli rowerami. Raz nawet wyszli z domu po 5. rano, aby porobić zdjęcia w lesie. A ja czas spędzałam z mamą w ogrodzie, trochę opalałyśmy się i herbatkowałyśmy . Ale na pieszą wycieczkę z dziadkiem, Romkiem i bratem poszłam. Zrobiliśmy chyba z 20 km. Dziadek do wyprawy był dobrze przygotowany, wziął nalewkę własnej roboty i stale nas częstował, więc jakoś dałam radę przejść trasę :) 

W lany poniedziałek cudem uniknęłam zmoczenia. Brat wylał na mnie wiadro wody, w ostatniej chwili zrobiłam unik. Szybko jednak wzięłam szlauf do ręki i zaczęłam jego oblewać wodą. 
Szybko zleciało, jeszcze chętnie posiedziałabym tam kilka dni. Może w wakacje.

środa, 20 kwietnia 2011

Wyjazd

Nadszedł długo oczekiwany dzień, dzień wyjazdu :) Pojedziemy może na tydzień czasu do mojej mamy i brata. Niestety, tata wyjechał  4 dni temu do pracy za granicę. Wróci dopiero za kilka miesięcy. W takich momentach jestem wdzięczna Bogu za to,  że Romek ma tutaj pracę w miarę dobrze płatną, że nas stać na życie w tym kraju i na małe przyjemności,  że nie musi nigdzie wyjeżdżać,  że nie musimy rozstawać się i żyć tyle miesięcy bez siebie... Owszem, dużo pracuje, wraca późno, ale codziennie spędzamy czas ze sobą, możemy porozmawiać, przytulić się wieczorem...
Zakupy już zrobiłam, kupiłam dużo mięsa na grilla i sałatek. Będziemy grillować, leniuchować, opalać się, porobimy mnóstwo zdjęć. Pogoda ma być ponoć piękna, słoneczna. Torby są już prawie spakowane, wieczorem wyjazd.
Nie wiem, czy tutaj jeszcze zajrzę przed świętami, dlatego chciałabym już Wam życzyć radosnych i słonecznych świąt :)))

piątek, 15 kwietnia 2011

Szpital

Wczoraj Romek miał zabieg chirurgiczny. Wiedziałam, że to niegroźny zbieg, ale i tak byłam bardzo zdenerwowana, tak jakbym to ja miała mieć operację. Bardzo źle się czułam. Na samą myśl o szpitalu, o tym gdzie on przebywa, było mi niedobrze. Ja za nic w świecie nie poszłabym do szpitala. Trzeba by było wziąć mnie siłą a i to nie byłoby takie łatwe. Wolę unikać lekarzy, szpitali...
Romek czekał i czekał na zabieg a ja czekałam na wiadomości. Po jakimś czasie zadzwonił, że już po. Jestem z niego bardzo dumna.   
Czasami człowiek się złości o jakieś pierdoły, pokłóci, ale gdyby go zabrakło... Nie umiałabym żyć. On jest całym moim życiem, on  nadaje jemu sens... 
Wieczorem wyszedł ze szpitala, był wyczerpany. Dzisiaj czuje się już lepiej, wraca uśmiech, wraca humor :)

niedziela, 10 kwietnia 2011

Może domek?

W naszej głowie zaświtała nowa myśl, pojawiły się nowe marzenia. Nie wiem, czy nie jesteśmy trochę szaleni... Zastanawiamy się nad budową domku jednorodzinnego. 
Wychowałam się w domu jednorodzinnym z dużym ogrodem i dlatego wiedziałam, ile jest spraw na głowie i obowiązków, aby dobrze się mieszkało i ile jest wydatków, by utrzymać taki piękny, duży dom. Dlatego zawsze chciałam mieszkać w bloku. Myślałam, że jak zapłacę czynsz to mam wszystko z głowy. Nie muszę martwić się o ogrzewanie, remonty itp. No i tak jest rzeczywiście. 
Kilka dni temu minął rok odkąd zamieszkaliśmy tutaj, w bloku.  Mieliśmy gruntowny remont tego mieszkania.  Sami  wszystko robiliśmy od podstaw, decydowaliśmy o najmniejszym szczególe. Kupowaliśmy to co chcieliśmy, urządziliśmy je według naszego gustu.  Mamy takie mieszkanie o jakim zawsze marzyliśmy. Nasze marzenia spełniły się a teraz...myślimy o czym innym.
Mieszkanie moglibyśmy sprzedać i za tą cenę możliwe jest, że starczyłoby na wybudowanie domu. Wzięlibyśmy tylko kredyt na działkę. 
Mieszkanie mamy w samym centrum miasteczka.  Pod nosem mamy, po jednej stronie bloku: sklepy, urzędy, instytucje, lokale a po drugiej stronie naszego bloku znajduje się ogromny park a za nim las, więc okolica jest bardzo atrakcyjna. Tak jak napisałam, mieszkanie jest po remoncie, wszystko jest w nim nowe, to dodatkowy plus. 
Jest jeszcze druga opcja, nie wiem, czy realna, ale wszystko jest do przemyślenia. Może nie sprzedawalibyśmy tego mieszkania tylko je komuś wynajęli, ale wtedy musielibyśmy wziąć kredyt i na działkę i na budowę. A te mieszkanie kiedyś byłoby dla naszych dzieci. Chociaż nie wiem czy nas na to stać,  zastanawiamy się... 
Wszystko ma swoje plusy i minusy.  Domek ma swój urok, bo chcieliśmy mieć ogródek, piękne drzewa i krzewy, basen. Jednak wszędzie będzie trochę dalej. Mąż często musi zostawać na noc w pracy i często wyjeżdża, nie wiem czy bym się trochę nie bała. W bloku czuję się bezpiecznie, wiem że jakby co to sąsiedzi są obok, chociaż to właśnie przez nich zaczęliśmy myśleć o domu jednorodzinnym. No i faktycznie  w bloku nie  trzeba się o nic martwić… 
Nie wiem czy to ma sens, w końcu dorobiliśmy się  mieszkania, osiągnęliśmy już stabilizację a tu znowu zaczynać wszystko od zera? Nie wiem, czy mam na to siły. 

czwartek, 7 kwietnia 2011

Afera

Wywołałam dziś aferę na cały blok.  Poszło o to, że... powiesiłam sweterek po praniu na balkonie. Nie mija kilka minut a nagle słyszę pukanie do drzwi, dzwonienie. Nie otworzyłam drzwi, bo byłam w piżamie. Potem nastała krótka cisza, patrzę przez judasz, nikogo nie ma.  Po kilkunastu sekundach ktoś nagle zaczął mocno walić do moich drzwi, dzwonić dzwonkiem bez przerwy. Słyszę wrzaski na klatce. Poważnie wystraszyłam się. Ludzie powychodzili na klatkę. Po jakimś czasie zaczęli w mój balkon walić jakimiś narzędziami...   Z tych krzyków i dowiedziałam się o co chodzi a mianowicie o "szmatę", którą powiesiłam na balkonie. Bo niszczy mój sweter elewację bloku,  ludziom zalewa mieszkania! Przez drzwi groziła mi policją(?!), straszyła administracją... Wzięłam ten sweter z balkonu i otworzyłam jej drzwi, a tu ona wpada  z mordą na mnie i przedstawia mi cały swój koncert życzeń. Ona życzy sobie, żebym nie wieszała prania na balkonie, życzy sobie, żebym nie wietrzyła pościeli, coś tam, coś tam. A do administracji już zadzwoniła i mają mi dostarczyć dzisiaj regulamin.
Pisałam Wam już kiedyś o tych ludziach. Większość z nich to starzy emeryci, którzy nie mają co robić i zajmują się tylko pilnowaniem sąsiadów. U nas w bloku jest cisza, jest czysto, jest porządek. My z mężem nie jesteśmy problemowymi ludźmi, nie lubimy się kłócić, zawsze dostosowujemy się do panujących  zasad. Ale ci ludzie z nadmiaru wolnego czasu wymyślają absurdalne rzeczy, dosłownie wszystko im przeszkadza, nawet sweter na balkonie. Jeśli ktoś chciałby jeszcze o nich przeczytać krótką notkę to jest tutaj.
I cały dzień, do tego wolny, mam zje... przez nich!
***
Dzwonili z administracji, już wpłynęło pismo ze skargą na nas.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Plany świąteczne i wakacyjne

Cały czas żyję myślą o wyjeździe na święta do rodziców. I dlatego mam silną motywację, żeby do tego wyjazdu zgubić kilka kilogramów.  Marzę, aby ubrać się w jakąś sukienkę, którą kupiłam sobie jakiś czas temu i nosiłam tylko przez jeden sezon, ponieważ zaraz po powrocie na studia przytyłam. Jakby tego było mało, kupiłam sobie kolejną sukienkę, w mniejszym rozmiarze a więc nie mam wyjścia, muszę schudnąć. Miałam mały dołek psychiczny,  ponieważ od ponad miesiąca biegam, 3-4 razy w tygodniu,  a moja waga ani drgnęła. Na szczęście dzisiaj pokazuje już dwa kilogramy mniej. To mało, ale pocieszające jest to, że w lusterku efekty widać  znacznie bardziej. 
Powoli też myślimy już o  wakacjach. Nie wiem czy pojechać do rodziców (ich w tym czasie nie będzie) i zająć się ich domem, zwierzątkami, czy zostać u siebie. Wiadomo, lato w mieście i to w bloku ciężko się znosi a rodzice mają duży dom, ogród, mnóstwo zieleni wokoło. Ale z drugiej strony... przeszłość ciągle do mnie wraca. Boję się zostawić Romka tutaj samego, bo zawsze źle się to kończy.