O mnie

Moje zdjęcie
Trzydzistoparolatka. Żona. Mama dwóch chłopców. Dzięki nim moje życie nabrało barw. Na blogu pragnę uwiecznić naszą (nie)codzienność. Chcesz do mnie napisać? Mój email: madzia435@gmail.com

Obserwatorzy

Online

poniedziałek, 27 lutego 2012

Weekend :)

Weekend minął spokojnie. W piątek, gdy Romek wrócił z pracy, zjedliśmy obiad: kartofle, buraczki, mielone. Potem, ja czytałam książkę, on czas spędzał przed telewizorem. Lubię, gdy spędzamy czas razem, choć jesteśmy zajęci, czym innym. Wystarczy sama obecność, że on jest. Czuję się wtedy tak dobrze, bezpiecznie.
W sobotę poszliśmy z Dzióbeczkiem na spacerek do lasu. Jednak nie było zbyt przyjemnie: było zimno, pochmurno, wiało. Nawet nie poszliśmy za daleko. Gdy wróciliśmy,  zjedliśmy kartofle pieczone i gyrosa. Następnie był wspólny odpoczynek na kanapie z książkami i kawusią. A pod wieczór wybraliśmy się na spacer po mieście i do sklepu.
W niedzielę obudził nas wiosenny poranek: słońce, cisza, zero wiatru. Na śniadanie zjedliśmy naleśniki, przygotowane przez Romka, a potem poszliśmy z apartem do lasu. Słońce tak przyjemnie grzało nam w plecy. Zrobiliśmy jeszcze więcej kilometrów niż zazwyczaj i kilka fajnych fotek, które wklejam poniżej :) Po powrocie był obiadek, kawka, tv. Spać poszliśmy tuż po 21.
Nie mogę doczekać się już wiosny, świątecznego wyjazdu do moich rodziców, posiedzenia u nich w ogrodzie, kiełbaski z grilla.




środa, 22 lutego 2012

Mieć nadzieję

Byłam dzisiaj u ginekologa, ale niczego nie dowiedziałam się :( Lekarka powiedziała, że jest jeszcze zdecydowanie za wcześnie, żeby ona mogła coś stwierdzić i żeby usg mogło wykryć ciążę. Tak więc mam przyjść do niej, najwcześniej, w połowie marca. Ewentualnie mogę zrobić płatne badanie krwi BHCG. Ale myślę sobie, że tyle czasu czekałam, na tę wizytę, więc chyba jednak, poczekam, jeszcze te dwa tygodnie, na kolejną. Poza tym, mam łykać kwas foliowy i to w zasadzie wszystko, czego dowiedziałam się.
Zrobiłam 7 testów ciążowych, wszystkie były pozytywne. Miesiączki nie dostałam, ciągle bolą mnie piersi i brzuch, tak jakbym miała dostać okres. Czasami czuję kłucie w podbrzuszu. Więc nadal nie mam pewności. Pozostaje mi, tylko mieć nadzieję i modlić się.

wtorek, 14 lutego 2012

Cudowna, niespodzianka walentynkowa!

Dziewczyny, mam cudowną wiadomość!
Jestem w ciąży !!!!!!
Jak przed każdą wizytą u stomatologa, zrobiłam sobie test ciążowy. Test zrobiłam już w piątek, z myślą, żebym ewentualnie, mogła odwołać wizytę u lekarza. Wynik testu był negatywny.
Przez weekend miałam typowe objawy zbliżającej się miesiączki: strasznie bolące piersi, ból podbrzusza. Byłam przekonana, że dostanę okres. Jednak tuż przed wizytą u lekarza, coś mnie tchnęło i zdecydowałam się ponownie wykonać test, chociaż bez żadnego przekonania. Oczom nie mogłam uwierzyć, że na teście pojawiły się dwie, czerwone, kreseczki, jednak ta druga, była bardzo słaba. Szybko zrobiłam sobie ponownie test. Kreseczki były już trochę mocniejsze. Bałam się, robić sobie niepotrzebnie nadzieję, więc po raz trzeci wykonałam test. Tym razem kreseczki były prawie niewidoczne. Nie wiedziałam w końcu, co jest. Pobiegłam do apteki, aby kupić inny test ciążowy. Od razu, po powrocie, zrobiłam ten test. Tutaj nie miałam już najmniejszych wątpliwości. Ukazały mnie się dwie duże, tym razem niebieskie, kreski. Byłam w szoku, bo w czasie owulacji, kochaliśmy się z mężem tylko raz, w czternastym dniu cyklu i od razu, tak się udało. Płakałam jak bóbr z tych emocji. Wszystkie uczucia mieszały się we mnie: i szczęścia i strachu, że jednak stało się to. Nawet nie byłam w stanie powiedzieć tego Romkowi, przez telefon, tylko wysłałam mu smsa. Potem znowu wahałam się, czy testy dobrze wykonałam, czy może niepotrzebnie robię mu nadzieję.
Potem poszłam do stomatologa. Powiedziałam pani doktor, że podejrzewam, że jestem w ciąży i czy w związku z tym, może odbyć się zabieg chirurgiczny. Powiedziała ona, że nie ma żadnych przeciwwskazań, że w ciąży nie można tylko wykonywać zdjęć RTG. Dostałam znieczulenia i sam zabieg usuwania ósemki, nie był wcale bolesny. Pani doktor nie przepisała mi, żadnego antybiotyku, tylko płyn do płukania jamy ustnej. Powiedziała, żebym jeszcze dzisiaj powtórzyła test i jeśli wynik będzie negatywny to, żebym od razu, przyszła do niej, po receptę a jeśli będzie pozytywny, to mam przyjść za dwa dni, na kontrolę. No i oczywiście nie mogę brać, żadnych tabletek przeciwbólowych, tylko ewentualnie "paracetamol", ale on i tak nie jest wskazany na ból zębów, czy dziąseł.
Kiedyś miałam chirurgiczne usuwanie zęba, ale po powrocie do domu, brałam tabletki przeciwbólowe no i nic nie czułam. Wszystko było w porządku. A teraz....Po kilku godzinach w domu myślałam, że oszaleję. Zaczęły puszczać już  środki znieczulające, myślałam że umrę. Ból zębów, buzi, głowy, brzucha, kręgosłupa, podwyższona temperatura... a połykanie śliny było prawdziwym horrorem.  Nawet nie mogłam głową poruszać, bo wszystko tak bolało, myślałam, że głowa zaraz mi pęknie. Ryczałam i zwijałam się z bólu.
Tuż przed powrotem męża z pracy zrobiłam kolejny test. Tym razem, dwie kreseczki, były jeszcze grubsze. Mąż był uśmiechnięty był od ucha do ucha. Powtarzał: "będę ojcem".
A ja całą noc nie spałam, tylko jęczałam. Nie mogłam się ruszyć, ani przekręcić. Nad ranem, po raz kolejny, wykonałam test ciążowy. Znowu pokazały się dwie grube kreseczki. Rano, trochę ból złagodniał i usnęłam, ale spałam tylko dwie godziny. Gdybym wiedziała, co mnie czeka, nie wiem, czy zdecydowałabym się na zabieg w tak ważnym okresie.
Według moich obliczeń, od poczęcia minęły dwa tygodnie. Według tego, co jest napisane w książkach, wiek płodu liczy się, od pierwszego dnia, ostatniej miesiączki. Wynikałoby z tego, że jest to piąty tydzień ciąży. Nadal jakoś nie dowierzam, czy to sen, czy prawda. Tyle testów wyszło mi pozytywnie, a ja ciągle, na 100 %, nie jestem pewna, czy udało się. Boję się jeszcze cieszyć.

niedziela, 12 lutego 2012

Tydzień znowu, nie wiadomo kiedy, minął. Planu, związanego ze zdrowym odżywianiem, ściśle trzymam się.  Już przyzwyczaiłam się do tego jedzenia i nie mam zachcianek. Jak sobie pomyślę, ile mojej ciężkiej pracy, włożonej w ćwiczenia, poszłoby na marne, to od razu odechciewa mi jeść :)
Ćwiczę codziennie, poza sobotą, bo to jest jedyny dzień, kiedy chcę relaksować się i wypoczywać. Na orbiterku, raz zrobię 10 km, innego dnia 5.  A kiedy raz, dopadło mnie zniechęcenie, zadzwonił do mnie mąż z pracy, pochwalić się, że właśnie przebiegł na bieżni 7 km. Od razu, bez wahania, wskoczyłam na orbiterek i zrobiłam 10 km. Nie mogłam być gorsza :) To jest taka, nasza, zdrowa rywalizacja.
Dzisiaj  byliśmy z mężem na basenie i w saunie. Na basen, zawsze chodziliśmy rano, bo rano jest mniej  ludzi. Przychodziliśmy zaledwie kilka minut po godzinie 8. i za godzinę, płaciliśmy 22 złote. Dopiero w zeszłym tygodniu, kasjerka powiedziała nam, że gdybyśmy przyszli te 5 minut wcześniej, to płacilibyśmy o połowę mniej. Więc dzisiaj zerwaliśmy się przed 7. i za tą samą cenę, co zawsze, byliśmy godzinę dłużej. Dlatego też skorzystaliśmy z sauny.  Kiedyś chodziliśmy do sauny  infrared.  To taka terapia kolorami. Tam temperatura osiąga ok. 60 stopni C. Natomiast dzisiaj byliśmy w saunie mokrej. Wydaje mi się, że w saunie mokrej, jest dużo lepiej. Jest tam strasznie parno, że nawet nie widać, kto siedzi na ławeczce obok, i kapie na ciebie gorąca woda. Sesja rozpoczyna się przy temperaturze 50 stopni C i z czasem, podnosi się do 90 stopni. Fajne wrażenia. Czytałam, że podczas takiej sesji, spala się 900 kalorii, to tyle, ile podczas 10-kilometrowego biegu.
W tym tygodniu wyciągnęłam stare pamiętniki z dzieciństwa.Wróciło do mnie wiele wspomnień i tych przyjemnych i tych smutnych.  Zaczęłam tęsknić za tamtymi czasami, za niektórymi koleżankami, za tamtą beztroską. Moje dzienniki są również, a raczej przede wszystkim, pamięcią po dziadku i po prababci. Pamięć ludzka jest krótka, nie sposób zapamiętać, wszystkich chwil, spędzonych  z nimi. A w moich dziennikach jest wiele wpisów związanych z dziadkiem i prababcią. Jest to świadectwo, ich bycia, życia i miłości.
Zaczęłam przepisywać moje pamiętniki  na laptopie. Chciałabym je wszystkie przepisać, bo mają ogromną wartość sentymentalną, ale nie wiem, czy mi się to kiedykolwiek uda. To nie są zapiski cotygodniowe. Kiedyś pisałam każdego dnia, od 10. roku życia. Wyobraźcie sobie, ile tomów mam tego...  Wydaje mi się to syzyfową pracą... :(

Miłego wieczoru!

niedziela, 5 lutego 2012

Kryzys ozdrowieńczy

W tym tygodniu przeżywałam  kryzys ozdrowieńczy. Przez kilka dni, czułam się niedobrze. Byłam przygnębiona, brakowało mi siły, energii a nawet chęci do życia. Byłam zmęczona i ospała.  Czytałam, że jest to efekt bardzo skutecznej lub gwałtownej eliminacji szkodliwych substancji z organizmu. Przez lata odżywiałam się tak, jak się odżywiałam, czyli beznadziejnie, a tu nagle mojemu organizmowi urządziłam taką rewolucję!
W poniedziałek mąż miał służbę 24-godzinną.  Miałam świadomość, że nie wróci do domu. Z tego powodu byłam przybita, zrezygnowana, nic mi się nie chciało. Siedziałam w salonie a wszędzie była wszechobecna cisza. Lubię ciszę, ale ta, aż w uszach  piszczała. Czułam taką  pustkę. I pomyślałam sobie, że co z tego, że mamy mieszkanie, że jest fajnie umeblowane, bo jak go nie ma, to wszystko, to są tylko śmieci. Nie mają żadnego znaczenia. Wszystko na co pracowaliśmy, bez niego, traci sens. Nastrój poprawił mi się dopiero po spacerze z Dzióbkiem. Gdy przyszłam, wskoczyłam na orbiterek i zasuwałam na nim 40 min.  Przez ten czas pokonałam dystans 5 km i spaliłam 375 kalorii. Pod wieczór zrobiłam na orbiterku kolejne 5 km.
We wtorek, Romek był już ze mną. Tak się za nim stęskniłam, jakbyśmy nie widzieli się kupę czasu :) Zjedliśmy na obiad pieczone kartofle i sałatę. Potem on zdrzemnął się a później poszliśmy na stadion pobiegać. Tradycyjnie, przebiegłam 5 okrążeń.
W środę Romek miał wrócić później, gdyż w środy chodzi na kurs prawa jazdy. Więc też od rana byłam nie do życia. Nie miałam na nic siły. Ugotowałam tylko zupę ogórkową. Tuż przed jego powrotem zmusiłam się, aby zrobić 5 km na orbiterku.
W czwartek odzyskałam siły.  Rano miałam wizytę u dentysty. Jak zwykle, było bardzo przyjemnie :) Pani doktor powiedziała, że mam już wszystkie zęby zdrowe. Jednak, za tydzień, w poniedziałek, czeka mnie najgorsze. Będę miała chirurgiczne usuwanie ósemki... Brr... Prosto od dentysty poszłam po zakupy. Potem zrobiłam pranie, sprzątałam w domu i jeszcze zrobiłam 10 km na orbiterku.
W piątek znowu dopadł mnie gorszy nastrój.  Nie miałam siły, żeby ćwiczyć. Dopiero, pod wieczór,  wiosenne kanapki z sałatą, pomidorem, ogórkiem, jajkiem i cebulą poprawiły mi samopoczucie.
W sobotę, po śniadaniu, poszliśmy z Romkiem na spacer po mieście. Gdy przyszliśmy zjedliśmy obiad. Zrobiłam  schabowego z czerwoną kapustą i kartoflami. Potem Romek czytał książkę a ja urzędowałam przed telewizorem.  Po 20. byliśmy już w łóżku.
A w niedzielę rano poszliśmy na basen. Tradycyjnie, w niedzielę, pewnie przez ten basen, przeżywałam  kryzys. Miałam ogromną chęć, żeby zjeść coś niezdrowego, tłustego. Tydzień temu marzyłam o frytkach, dzisiaj o chipsach z zieloną cebulką. Na szczęście mąż trzymał mnie w ryzach i nie uległ moim namowom. Przecież tyle wysiłku, mojej ciężkiej pracy, poszłoby na marne... Żeby zapomnieć o chipsach, poszliśmy na spacer po mieście i zamiast chipsów kupiliśmy... jogurty z papają :)
A tak poza tymi "niedzielnymi", "po basenowymi", napadami głodu zauważyłam, że już przyzwyczaiłam się jeść zdecydowanie mniej. Na początku, nie mogłam zaspokoić głodu samymi owocami, ani warzywami. Teraz jest inaczej. Nie czuję już głodu. Dziennie jem, mniej więcej, 1000 kalorii a spalam nawet 750 kalorii.
Z obserwacji mojego ciała, widzę, że w tali robi się zdecydowania większe wcięcie :) Poza tym, w kurtce poczułam spory luz. Gdy wyszłam na dwór, pierwsza myśl, która nasunęła mi się, to to, że chyba zapomniałam ubrać swetra. Patrzę, a jednak nie. Mam gruby sweter a kurtka rzeczywiście jest taka luźna. Wisi na mnie, jak na wieszaku. Fajne uczucie zaskoczenia :)
Po dwóch tygodniach ważę 2 kg mniej :)