Jak ciężko jest wdrożyć się na uczelni, w ten rytm, poranne wstawanie, bieganie na pociąg a potem tyle godzin spędzać na uczelni. A jak przyjeżdżam do domu, chwilę odpocznę i zaraz zabieram się do pracy, żeby przygotować się na następne zajęcia.
Plan mam nienajgorszy, w poniedziałki mam zajęcia od 8.15 do16.45, w czwartki też od 8.15 do 15. To duży plus, że od czwartku, od godziny 15. rozpoczyna się już mój weekend :) Natomiast we wtorki i środy jeżdżę tylko na jedne zajęcia. Niby to nic, bo to tylko 1,5 godziny zajęć, ale sam dojazd w obie strony zajmuje mi codziennie cztery godziny. Może nie tyle sam dojazd, ale też dojście z domu na PKP, z PKP na uczelnię i z powrotem. Poza tym standardem są 20-minutowe spóźnienia pociągów! To codzienność! Więc nawet jak jeżdżę na jedne zajęcia to i tak cały dzień mam zmarnowany. Ale zadowolona jestem, że znów jestem wśród ludzi, że mam dużo zajęć, że muszę coś robić.
W tym wszystkim bardzo wspiera mnie Romek. W poniedziałek rano, pojechał później do pracy, żeby pojechać ze mną. Wyszedł wcześniej z Dzióbkiem na spacer. W czwartek, jak zaspałam został, żeby jeszcze wyjść z psem a ja pobiegłam na pociąg. W pracy drukuje mi mnóstwo materiałów potrzebnych na zajęcia. A ja dopiero teraz poczułam się trochę w jego skórze i doświadczam tego, co to znaczy dojeżdżać PKP(!), wstawać bardzo wcześnie, przyjechać późno, po prostu być zmęczonym.
Znowu bardzo boję się wychodzić z psem na spacer. Niedawno zaatakował mnie ogromny wilczur. Na szczęście zdążyłam wziąć mojego pieska na ręce. Tamten wilczur rzucał się na mnie z jednej i drugiej strony, żeby dopaść Dzióbka. W końcu podeszła(!) właścicielka tego psa i zaczęła go za ogon odciągać ode mnie. Teraz, gdy jestem z Dzióbkiem na spacerze myślę tylko, żeby jak najszybciej wrócić do domu! Romek napisał informację do zastępcy burmistrza, że koło nas w parku mnóstwo psów biega bez smyczy i zaraz na drugi dzień można było spotkać straż miejską. Szkoda, że było ich tylko widać przez jeden dzień.
To chyba już trzeci tydzień jak mój tata wrócił z zagranicy.O jego przyjeździe dowiedziałam się... z portalu internetowego. Po kilku dniach wysilił się, żeby zadzwonić do mnie, ale nie odebrałam. Potem już nawet nie fatygował się. W zeszłym tygodniu zadzwoniła do mnie babcia z dziadkiem, pewnie „na zwiady” dla moich rodziców. Chciała dowiedzieć się, czy studiuję, czy nie. Bo rodzice przecież nie zadzwonią, nie przyjadą, nie odwiedzą, bo my mieszkamy na drugim końcu świata! Aż 60 km od nich!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz