O mnie

Moje zdjęcie
Trzydzistoparolatka. Żona. Mama dwóch chłopców. Dzięki nim moje życie nabrało barw. Na blogu pragnę uwiecznić naszą (nie)codzienność. Chcesz do mnie napisać? Mój email: madzia435@gmail.com

Obserwatorzy

Online

poniedziałek, 29 listopada 2010

:(

Przed świętami muszę oddać pierwszy rozdział pracy, do końca stycznia drugi...
A NIC MI SIĘ NIE CHCE !!!
Od kilku dni źle się czuję, mam gorączkę.
Jeszcze 2 dni sama…

piątek, 19 listopada 2010

Muszę wytrwać

Ten tydzień bardzo szybko minął. Codziennie jeździłam na uczelnię, więc nawet nie miałam czasu zatęsknić za mężem.
Jestem przerażona moimi studiami, nauki mam mnóstwo, nie wyrabiam. I niby od wczoraj zaczął się mój weekend a ja wcale nie czuję się odprężona, zrelaksowana. Ciągle jestem spięta i już przejmuję się przyszłym czwartkiem, że mam mnóstwo do zrobienia i w dodatku tego, czego zupełnie nie rozumiem. Jeszcze jest mi ciężko odnaleźć się na uczelni. Przerwa dwuletnia zrobiła swoje, bo co to jest, jeździć na uczelnię przez dwa lata, raz w tygodniu? Nic. Kiedyś myślałam, że jak wzięłabym sobie urlop dziekański, to wróciłabym na uczelnię ze zdwojoną siłą. A tu nic bardziej mylnego. Im później, tym trudniej. Mój zapał zupełnie zgasł, siły brak. Nie mam już do tego serca. Nawet nie wiem, czy w ogóle to lubię, ale zostało mi jeszcze pół roku. Jakoś muszę wytrwać.
A to niespodzianka… małżonek już dziś wieczorkiem będzie w domu, ponieważ w weekend nie będzie miał zajęć. Już przygotowałam pyszny obiad na godzinę 21.: kartofle, kurczak pieczony i pyszna sałatka. A co tam :) Upiekłam również jego ulubioną karpatkę. I już czekamy z Dzióbeczkiem…

niedziela, 14 listopada 2010

Sama

Zostałam sama, ja i Dzióbek. Małżonek wyjechał na szkolenie, na ponad 2 tygodnie. Nie ma go zaledwie kilka godzin a w domu już czuć straszliwą pustkę!!!

TY I TYLKO TY SPRAWIASZ, ŻE ŻYJĘ!

środa, 10 listopada 2010

Seminarium

W zeszłym tygodniu, po raz pierwszy w tym roku akademickim, odbyło się seminarium magisterskie. Nie wiedziałam, czy mam pójść, czy nie. Moja koleżanka mówiła, że nie idzie, a sama pójść strasznie się bałam. W zeszłym semestrze narobiłyśmy sobie mnóstwo problemów, nie chodziłyśmy na zajęcia, ponieważ myślałyśmy, że oceny będziemy miały przepisane, bo tak dogadałyśmy się z profesorem. Jednak gdy przyszłyśmy po wpis, on strasznie wściekł się na nas. Krzyczał, że zmienił zdanie i nie da nam wpisu, że musimy przez wakacje napisać rozdział pracy. Oczywiście, przez całe wakacje, był ogromny stres, bo jak napisać pracę magisterską bez konsultacji? Jednak „coś tam” napisałam a profesor to zaliczył. Dlatego teraz tak bardzo stresowałam się przed spotkaniem z profesorem. Zdawałam sobie również sprawę z tego, że mój rozdział nie był do końca taki, jak być powinien. Myślałam, że profesor mnie opier… i wyrzuci za drzwi. Trzęsłam się jak galareta. Ale przełamałam się, poszłam i było zupełnie inaczej niż przypuszczałam. Profesor był bardzo wyrozumiały, miły, nawet wesoły. Jeszcze raz zaczął tłumaczyć mi to, czego nie rozumiałam. Zaczął opowiadać liczne ciekawostki o autorze, o którym piszę pracę magisterską – to jego bliski przyjaciel. Między innymi z tego powodu, mój temat jest mu szczególnie bardzo bliski. W przyszłym miesiącu profesor organizuje, w mieście w którym studiuję, spotkanie z tym autorem! Bardzo cieszę się, że poszłam, trzeba w końcu zmierzyć się ze strachem a nie ciągle uciekać. Mimo, że po całym dniu byłam wykończona, 12 godzin spędziłam poza domem, jednak byłam przeszczęśliwa. Niestety, w moim przypadku jest tak, że gdy tylko trochę dłużej posiedzę w domu, od razu myślę sobie, że do niczego się nie nadaję. Boję się wyjść z domu, boję się ludzi, mojego życia, wszystkiego. W tym dniu, po seminarium, czułam się taka silna. Wydawało mi się, że mogłabym wiele osiągnąć. Przyjemne uczucie.
„Do sukcesu nie ma żadnej windy,
trzeba iść po schodach”.

niedziela, 7 listopada 2010

Odwiedziny dziadków :)

Wczoraj zadzwoniłam do mamy, żeby pochwalić się, że powoli robię się „starą kucharą” - właśnie gotowałam bigos. Podczas rozmowy mama sama zaproponowała,że przyjechałaby do nas z tatą i bratem. Zdziwiłam się, ale też ucieszyłam. Zaproponowała też, że przywieźliby ze sobą dziadków, jeśli będą chcieli, więc moja radość była jeszcze większa. Jednak wieczorem mama zadzwoniła powiedzieć, że dziadkowie nie przyjadą, bo: „babcię biodro boli, a my przecież na święta przyjedziemy”. Znowu zrobiło mi się bardzo przykro. To moi ukochani dziadkowie a odwiedzić nas nie chcą. Zawsze mają jakieś wytłumaczenie. Kiedyś tak nie było, dopiero od niedawna tak jest, więc pomyślałam sobie, że musi być coś na rzeczy. Dlatego zadzwoniłam do nich, zapytałam się dlaczego nie chcą przyjechać? Czy pogniewali się na nas? Powiedziałam,że nam jest przykro, bo tyle ich prosimy i czekamy na nich a tu zawsze coś. Byli zdziwieni, że tak jasno powiedziałam, jak to wygląda z mojej strony i że powiedziałam co czuję. Mimo to, skończyło się na tym, że przyjadą „następnym razem”.
Dzisiaj rano mama zadzwoniła z informacją, że jednak babcia z dziadkiem przyjadą. Babcia ubrała się w piękną różową bluzkę, dziadek założył niebieską koszulę z krawatem. Wystroili się jakby nie wiadomo gdzie jechali :) Przywieźli małe prezenty, obejrzeli nasze mieszkanie. Kiedyś, jak byliśmy u dziadków, pokazaliśmy im zdjęcia naszego mieszkania sprzed remontu - to była dosłownie rudera. Dziadkowie byli zszokowani i przerażeni stanem tego mieszkania, aż zaniemówili. A teraz byli pod ogromnym wrażeniem, że tak szybko poradziliśmy sobie z remontem i tak gustownie urządziliśmy. I sami również cieszyli się tym, że przyjechali. Pomyślałam sobie, że dobrze czasami jest wygadać swoje żale a ja zawsze duszę w sobie i udaję, że wszystko jest w porządku. A potem wszyscy też tak myślą, bo skąd maja wiedzieć, że jest inaczej, jeśli nigdy nie mówię im o tym. Tylko niestety o uczuciach trudno jest rozmawiać. Boję się pokazać swoją słabość. Chociaż z dziadkami potrafię szczerze porozmawiać, bo oni są w stanie przemyśleć to co mówię, rodzice nie… Dziadkowie są mi naprawdę bardzo bliscy. Więc teraz znowu sprawa tego, gdzie spędzimy święta, stoi pod dużym znakiem zapytania.

To człowiek człowiekowi
potrzebny jest do szczęścia.

wtorek, 2 listopada 2010

Chcę schudnąć

Zawsze byłam bardzo zgrabną dziewczyną. Niestety, na studiach to się zmieniło. Zmienił się zupełnie mój tryb życia (na siedzący), zaczęłam inaczej odżywiać się. Nie miałam czasu, żeby przygotować sobie coś wartościowego do jedzenia, tylko opychałam się jakimiś chemicznymi produktami. Aby tylko było szybko i prosto. I w trakcie studiów przytyłam, ponad 20 kg. Oczywiście, widać było, że mam więcej tu i tam, ale potrafiłam się odpowiednio ubrać, dobrze ukrywałam ten tłuszcz. Jednak czułam się bardzo źle psychicznie. W pewnym momencie, wszystko zaczęło walić się, w każdej dziedzinie mojego życia. Źle mi było, źle się czułam w swoim ciele, na studiach przestałam sobie radzić i w małżeństwie było okropnie.
Nie wiem jak to się stało, ale 13. października 2008 roku coś we mnie pękło. Nie chciałam już tak dalej żyć. Postanowiłam działać. Nie wiem skąd znalazłam w sobie tyle siły, ale radykalnie zaczęłam wszystko zmieniać. Począwszy od jedzenia. Zaczęłam czytać etykiety, kupować zdrową żywność, mnóstwo warzyw i jeszcze więcej owoców. Zrezygnowałam ze smażenia na oleju i z napojów gazowanych. Słodycze zastąpiłam pysznymi koktajlami owocowymi. Codziennością stały się czterogodzinne marsze. Po miesiącu mogłam już biegać przez pół godziny. W tym czasie często też chodziłam na basen, vacu line i do sauny. Zimą, gdy przyszły mrozy 20-stopniowe, ja szłam na stadion pobiegać, nie mogłam już inaczej. Miałam to już we krwi. I tym sposobem, w ciągu trzech miesięcy, schudłam ponad 20 kg! Podkreślić trzeba, że wcale nie głodziłam się, nie byłam na żadnej diecie. Oczywiście, mąż towarzyszył mi w tym wszystkim. Nasze życie zmieniło się o 180 stopni. Wtedy tak naprawdę, po raz pierwszy, poczułam że jestem szczęśliwa. Jednak w tamtym okresie miałam przerwę w studiowaniu, miałam więc czas na sport.
Po powrocie na studia, tego czasu było zdecydowanie mniej. Powróciły stresy a ja nie umiałam sobie z tym poradzić. Poszłam na łatwiznę, znów zaczęłam opychać się czekoladami, frytkami itp. I tak minął rok... Na początku tego roku mieliśmy mnóstwo spraw na głowie: nowe mieszkanie, generalny remont, przeprowadzka. O sporcie nie było nawet czasu pomyśleć. Moja waga zdecydowanie poszła, a raczej skoczyła, w górę. 15 kg!
Teraz chcę znowu zgubić te kilogramy. Może nie wyglądam grubo, ale strasznie brzuch mi odstaje a ostatnio jak założyłam dżinsy zauważyłam okropne wałki, które wylewają mi się ze spodni! Poza tym, wszystkie dziewczyny z mojej nowej grupy są szczupłe. Nawet nie szczupłe, wręcz chude. To dodatkowo mnie motywuje. Jak któregoś dnia wróciłam z uczelni, weszłam prosto do kuchni i wylałam olej z frytkownicy a frytkownicę dałam mężowi, żeby schował ją przede mną dopiwnicy.
W piątek poszłam z Romkiem pobiegać. Mimo to, że prawie 1,5 roku nie biegałam i pomimo takiej nadwagi, dałam radę przebiec dwa okrążenia stadionu. To prawie kilometr. Miałam nawet siłę, żeby jeszcze pobiegać, ale nie chciałam przesadzać, bo nogi robiły mi się już miękkie. W sobotę spacerowaliśmy 3 godziny w lesie, w niedzielę 6 godzin i dzisiaj 3 godziny. Tak w ogóle, planujemy dwa razy w tygodniu (w zwykłe dni) biegać na stadionie a w sobotę i niedzielę w lesie. Wiem, że teraz będzie mi trudniej schudnąć, bo mam studia na głowie, mnóstwo czytania, pisanie pracy, dojeżdżanie, ale muszę to wszystko jakoś pogodzić. Bo w zdrowym ciele zdrowy duch.

„ Motywacja jest tym copozwala Ci zacząć.
Nawyk jest tym, copozwala Ci wytrwać ”.