Wiele razy pisałam, że nie utrzymuję z nikim żadnego bliższego kontaktu, bo nie mam na to ochoty. Na studiach szczególnie, takie przyjaźnie, są baaaardzo interesowne. Przyjaźnię się z tobą, bo masz książkę, bo zrobisz i pożyczysz mi notatkę, bo wpiszesz mnie na listę obecności, bo weźmiesz dla mnie wpis do indeksu. Nie o to chodzi, że nie chcę pomóc, ale nienawidzę jak ktoś ma tak olbrzymi tupet i robi wszystko za wszelką cenę. Ludzie nie mają żadnych granic ani umiaru w proszeniu o coś. Są zupełnie bezwstydni. Niestety, nie jestem asertywna i trudno jest mi odmówić pomocy. Potem sama wkurzam się na siebie, że znowu dałam się wykorzystać i z nerwów nie mogę zasnąć. Przykładem niech będzie sytuacja z wczoraj. Moja koleżanka przez cały semestr była na zajęciach DWA RAZY (zajęcia mamy tylko w poniedziałki) i jeszcze pisze do mnie, żebym wzięła jej indeks z dziekanatu i wpis przy okazji, bo ona nie wie czy wstanie! Haaaalo! Dziekanat jest czynny do 13.30! Ja jeżdżę 45 km. specjalnie po wpis a ona mieszka koło uczelni!!!! Ciągle chce czegoś, tyko że ja nigdy nie mogę na nią liczyć. Ja jej coś załatwię ona mi nie i zawsze miała tysiące śmiesznych wymówek. Teraz liczę już tylko na siebie. Mnóstwo podobnych sytuacji jest na co dzień, nie tylko w sesji. Obrzydliwe pasożytnictwo!Mogłabym jeszcze tak wymieniać i wymieniać, ale nie będę, bo postanowiłam sobie, że na blogu będę bardziej skupiała się na pozytywnych rzeczach niż negatywnych. Wiem, ostatnio nie wyszło, ale naprawdę bardzo przeżyłam to, co się stało.
W celu wyjaśnienia poprzedniej notki. To nie jest tak, że mój mąż nadużywa alkoholu.Niestety, zawsze gdy wyjeżdża, zdarza mu się wypić jedno piwo. Potem kłamie mnie, że nie pił i wyłącza telefon. Najbardziej boli mnie to, że on wie co myślę na temat alkoholu i że nienawidzę tego ( chyba, że jest jakaś okazja) a mimo tego nie potrafi odmówić koledze. Ja nie robię niczego, czym mogłabym sprawić mu przykrość a on tak.
Jutro już mężuś wraca.