O mnie

Moje zdjęcie
Trzydzistoparolatka. Żona. Mama dwóch chłopców. Dzięki nim moje życie nabrało barw. Na blogu pragnę uwiecznić naszą (nie)codzienność. Chcesz do mnie napisać? Mój email: madzia435@gmail.com

Obserwatorzy

Online

piątek, 22 października 2010

Trochę już o świętach

Ten tydzień był w miarę spokojny. Jednak zajęcia nie są takie straszne, jak wydawały się być na początku. Najgorsze są tylko czwartki. Już w środę całą noc nie spałam ze stresu, co chwila zerkałam na zegarek. Pocieszające było to, że rano miał jechać ze mną Romek. Rano wyszedł z Dzióbkiem na spacerek, zrobił mi i sobie śniadanie. Zrobił mi również kanapki na uczelnię, zapakował pięknie w plastikowy pojemniczek. Odprowadził mnie też pod samą uczelnię :) Kochanego mam mężczyznę.
Pierwsze czwartkowe zajęcia mam z profesorem z którym kiedyś już miałam zajęcia. Byłam tym przerażona, bo na 2. roku był bardzo nieprzyjemny, surowy, wymagający. Teraz jest zupełnie inny. Myślę, że to dlatego,że jesteśmy już na V roku. Oczywiście, nadal dużo wymaga, trzeba przepisywać ręcznie wszystkie kserokopie, ale ma zupełnie inny stosunek do nas, więc nie jest źle. Następne zajęcia mam z młodym doktorkiem. On był i nadal jest postrachem na naszej uczelni. Na jedne zajęcia mieliśmy przygotować 14 artykułów do tego po części pisane w łacinie. Kserówki ledwo pomieściły mi się w torbie. A na zajęciach pyta wyrywkowo z listy, gada jakieś głupie docinki, naśmiewa się z nas. Nieprzyjemny typ. Potem miałam mieć seminarium magisterskie. Czekałam 3 godziny, promotor spóźnił się pół godziny i gdy w końcu przyszedł powiedział tylko, że dzisiaj nie ma seminarium i przez kolejne dwa tygodnie również. Z jednej strony fajnie, ale z drugiej ciekawa jestem kiedy napiszę pracę, jeśli pierwsze seminarium w tym roku odbędzie się dopiero w połowie listopada.
Ostatnio z Romkiem zastanawiamy się, czy pojechać na święta Bożego Narodzenia do moich rodziców. Zawsze święta spędzaliśmy u nich. Romek będzie miał dużo czasu wolnego, bo w grudniu będzie miał drobny zabieg w szpitalu, więc tym bardziej moglibyśmy pojechać do nich. Tylko, że ja nie chcę, żeby było tak jak jest zawsze. Czyli, jak tam pojedziemy, to będzie wszystko super a gdy wrócimy do siebie, to zaczną się nieporozumienia. Oni nie chcą nas odwiedzać a my mamy pojechać do nich, i udawać, że wszystko jest ok? W końcu też mamy swoje uczucia, też nam jest przykro, że zawsze ich prosimy, aby przyjechali do nas i zawsze słyszymy: „nie”. Rodzice może zaczęli powoli zdawać sobie z tego sprawę i już teraz szykują grunt, żebyśmy do nich przyjechali. W kółko mówią: „ jak do nas przyjedziecie to …”. Cały czas podkreślają to, że my przyjedziemy. Nie ma odmowy. Wydaje mi się, że jak my nie przyjedziemy to moi rodzice raczej spędzą ten czas samotnie z młodszym bratem. Siostra moja nie przyjedzie, bo jej facet lubi sobie wypić w święta, babcia z dziadkiem też ich nie odwiedzą, mimo że mieszkają w tej samej, małej miejscowości. Mnie nie chodzi o to, żeby zrobić im na złość lub przykrość, chodzi mi tylko i wyłącznie o mnie i Romka o to, żeby po raz kolejny nie było nam przykro, jak po świętach znowu będą sobie nas olewali. A ja już nie chcę następnego rozczarowania. Poza tym mam żal do mojej babci i dziadka. My zawsze jak jesteśmy w rodzinnych stronach, odwiedzamy ich. Moi teściowie wiedzą, że łączy mnie z nimi silna więź i dlatego ciągle proponowali im, że jak będą do nas jechali to zabiorą moich dziadków ze sobą. Za każdym razem, od połowy maja, mówili im kiedy będą do nas jechali a oni do tej pory nie przyjechali do nas. Aż mi już głupio było i wstyd przed teściami, że niby tak jestem zżyta z dziadkami a oni po prostu nie chcą przyjechać.
I dlatego zastanawiamy się, czy nie spędzimy tych świąt u nas. To byłyby pierwsze święta w naszym nowym mieszkaniu. Raz już spędziliśmy święta sami, było przyjemne, chociaż wiadomo to nie to samo co święta w rodzinnym gronie. No ale cóż, nic na siłę. Jak ktoś będzie chciał spędzić ten czas z nami, to może do nas przyjechać, jak nie to nie. A Wy, co myślicie???

piątek, 15 października 2010

A jednak przyjechali

W ostatnim poście zdążyłam pożalić się na rodziców a na następny dzień przyjechali do nas w odwiedziny. Zbieg okoliczności był, że Romek obrał cały garnek ziemniaków (zazwyczaj obieramy pół garnka). Ja robiłam dewolaje z serem i surówkę a tu mój brat zadzwonił z pytaniem, czy dzisiaj jesteśmy w domu. Minęła godzina i kilka minut a rodzice z bratem już byli u nas. Zjedliśmy wspólnie obiad, oni posiedzieli u nas wyjątkowo długo, poszliśmy nawet na krótki spacer. Mama przywiozła nam, jak zawsze, przetwory zimowe i obiady na cały tydzień: pierogi ruskie, gołąbki, kurczaka, fasolkę po bretońsku, kiełbasę, a od taty dostałam oryginalne perfumy Celine Dion, Chic.
W tym tygodniu byłam na uczelni tylko w poniedziałek i dziś. Dwa dni opuściłam z winny PKP i dłuuugo spóźnionego pociągu. Nigdy nie ma wcześniej żadnej informacji o zmianach, czy opóźnieniu i dlatego chyba będę musiała jeździć jeszcze wcześniejszymi pociągami, żeby być na czas.
Już nie pamiętam, kiedy przeczytałam tak dużo książek, jak przez ostatnie 3 tygodnie. Czuję się tak, jak bym była na 1. roku studiów. Praktycznie cały czas czytam a mimo to nie nadążam z przygotowaniem się na wszystkie zajęcia. Aż strach pomyśleć, co będzie za tydzień, jak wróci z urlopu mój promotor… I moje oczy bardzo odczuwają to czytanie. Zaczęły mnie strasznie boleć, piec, zrobiły się bardzo ciężkie, przemęczone, wieczorami nawet zakrwawione. Poszłam więc do okulisty. Będę miała okulary do noszenia na co dzień. To kolejny, nieplanowany wydatek, 469 zł. Poza tym taka cena a wyboru żadnego nie było :( Mam chociaż nadzieję, że w miarę dobrze będę w nich wyglądała no i przede wszystkim, że pomogą mi.

piątek, 8 października 2010

Zajęcia, dojazdy, kontakty rodzinne


Jak ciężko jest wdrożyć się na uczelni, w ten rytm, poranne wstawanie, bieganie na pociąg a potem tyle godzin spędzać na uczelni. A jak przyjeżdżam do domu, chwilę odpocznę i zaraz zabieram się do pracy, żeby przygotować się na następne zajęcia.
Plan mam nienajgorszy, w poniedziałki mam zajęcia od 8.15 do16.45, w czwartki też od 8.15 do 15. To duży plus, że od czwartku, od godziny 15. rozpoczyna się już mój weekend :) Natomiast we wtorki i środy jeżdżę tylko na jedne zajęcia. Niby to nic, bo to tylko 1,5 godziny zajęć, ale sam dojazd w obie strony zajmuje mi codziennie cztery godziny. Może nie tyle sam dojazd, ale też dojście z domu na PKP, z PKP na uczelnię i z powrotem. Poza tym standardem są 20-minutowe spóźnienia pociągów! To codzienność! Więc nawet jak jeżdżę na jedne zajęcia to i tak cały dzień mam zmarnowany. Ale zadowolona jestem, że znów jestem wśród ludzi, że mam dużo zajęć, że muszę coś robić.
W tym wszystkim bardzo wspiera mnie Romek. W poniedziałek rano, pojechał później do pracy, żeby pojechać ze mną. Wyszedł wcześniej z Dzióbkiem na spacer. W czwartek, jak zaspałam został, żeby jeszcze wyjść z psem a ja pobiegłam na pociąg. W pracy drukuje mi mnóstwo materiałów potrzebnych na zajęcia. A ja dopiero teraz poczułam się trochę w jego skórze i doświadczam tego, co to znaczy dojeżdżać PKP(!), wstawać bardzo wcześnie, przyjechać późno, po prostu być zmęczonym.
Znowu bardzo boję się wychodzić z psem na spacer. Niedawno zaatakował mnie ogromny wilczur. Na szczęście zdążyłam wziąć mojego pieska na ręce. Tamten wilczur rzucał się na mnie z jednej i drugiej strony, żeby dopaść Dzióbka. W końcu podeszła(!) właścicielka tego psa i zaczęła go za ogon odciągać ode mnie. Teraz, gdy jestem z Dzióbkiem na spacerze myślę tylko, żeby jak najszybciej wrócić do domu! Romek napisał informację do zastępcy burmistrza, że koło nas w parku mnóstwo psów biega bez smyczy i zaraz na drugi dzień można było spotkać straż miejską. Szkoda, że było ich tylko widać przez jeden dzień.
To chyba już trzeci tydzień jak mój tata wrócił z zagranicy.O jego przyjeździe dowiedziałam się... z portalu internetowego. Po kilku dniach wysilił się, żeby zadzwonić do mnie, ale nie odebrałam. Potem już nawet nie fatygował się. W zeszłym tygodniu zadzwoniła do mnie babcia z dziadkiem, pewnie „na zwiady” dla moich rodziców. Chciała dowiedzieć się, czy studiuję, czy nie. Bo rodzice przecież nie zadzwonią, nie przyjadą, nie odwiedzą, bo my mieszkamy na drugim końcu świata! Aż 60 km od nich!!!