O mnie

Moje zdjęcie
Trzydzistoparolatka. Żona. Mama dwóch chłopców. Dzięki nim moje życie nabrało barw. Na blogu pragnę uwiecznić naszą (nie)codzienność. Chcesz do mnie napisać? Mój email: madzia435@gmail.com

Obserwatorzy

Online

czwartek, 26 sierpnia 2010

Fortuna kołem się toczy


Ciąg dalszy poprzedniego postu...

Zanim zaczęliśmy spłacać kredyt, brata mojego męża, przyjechał on do nas na nasz ślub ze swoją warszawską rodzinką. Wszyscy oni, przybyli z pustymi rękoma… Jedyne co usłyszeliśmy od szwagra, to to, że najlepszym prezentem dla nas będzie to , jak on spłaci ten kredyt. Innymi słowy, mamy być wdzięczni za to, że on spłaci SWÓJ dług!!! Chory psychicznie człowiek. Kilka dni po ślubie, prosił o pieniądze dla całej rodziny, na bilet powrotny… Pół roku po ślubie, ukradł obrączkę swojemu bratu.
Potem nie raz próbował skłócić mnie z mężem. Były kłamstwa, wyzwiska pod naszym adresem, szantaże typu: „jak jeszcze raz do mnie zadzwonisz, to nie zapłacę ani złotówki…”. I nie zapłacił. Wszystko to trwało 4 lub 5 lat. Między mną a mężem też było bardzo źle. Nie da opisać się ile to nas kosztowało stresu, nerwów, płaczu, zdrowia psychicznego. Walka z tym była bez sensu, nic nie mogliśmy zrobić, bo tę umowę mąż podpisywał. Od rodziny wsparcia też nie otrzymaliśmy, traktowali go tak jakby nic się nie stało. Nie mogliśmy nic zrobić. Byliśmy bezsilni.
Nie pozostało nam nic innego, jak pogodzenie się z tym, zaakceptowaniem tego. Tak jak wskazuje motto mojego bloga, musisz przyjąć swoje demony (i innych także ), bo walcząc z nimi dajesz im siłę. Kiedy coś zwalczasz, wiążesz się z tym na zawsze. Tak długo jak z tym walczysz, dajesz temu moc, dokładnie taką samą, jaką wkładasz w tą walkę. Jedynym sposobem, aby się z tego wyzwolić, było poddanie się temu. I wtedy wszystko po prostu odpadło od nas. Kto doświadczył czegoś podobnego, wie o czym piszę. Na pewno nie raz jeszcze przyjdą chwile zwątpienia, nie raz będę płakała i niedowierzała temu co teraz napisałam, ale taka jest prawda. Nie ukrywam jest nam ciężko, część pieniędzy idzie na spłatę tego kredytu, druga część na mieszkanie a na życie ledwo nam wystarcza. Marzymy o dziecku, ale gdyby teraz pojawiło się, nie dalibyśmy rady wiązać koniec z końcem. Jednak, ta walka zniszczyła by nasz związek, nas samych. A tak za kilka lat spłacimy to i nadal będziemy, kochającym się, szczęśliwym małżeństwem. A sprawiedliwość prędzej, czy później dosięgnie każdego. Już dosięga.
Spytacie więc, a co słychać teraz u szwagra? A no w raz z tąpnięciem pieniędzy skończyło się jego małżeństwo. Zakończył także swoją warszawską „karierę”. Po 10 latach wrócił na wieś, na garnuszek do rodziców. Tak jak pojechał do Warszawy z jedną walizeczką, tak i z jedną wrócił. Nie ma nic. Nie pracuje już od bardzo dawna. Utrzymują go teściowie ze swojej skromnej renty i wszystko wskazuje na to, że jest mu tak dobrze. Nie kwapi się do żadnej pracy. A żeby było jeszcze tragiczniej napiszę, że jak jego rodzice i rodzeństwo przyjeżdżali do niego, włączał taśmy z nagraniami pielgrzymek naszego papieża. Adoptował dziecko, którym wcale nie zajmuje się

wtorek, 24 sierpnia 2010

Niespodziewani goście i kredyt w tle

W piątek mieliśmy gości, których nigdy nie przeszło mi przez myśl, że będziemy gościli… Nie, wcale nie chodzi o moją mamę. Przyjechał do nas młodszy brat mojego męża z żoną i dzieckiem. Dwa dni wcześniej zapowiedzieli wizytę. Byliśmy z Romkiem bardzo zdziwieni. Mąż ucieszył się jednak a ja …przeraziłam.
Nasze relacje z całą rodziną męża popsuły się przez ich Najstarszego brata. Najstarszy, biedny chłopak ze wsi, pojechał do stolicy, na drugi koniec Polski od ich rodzinnego domu. Tam chciał ułożyć sobie życie. Młodsi bracia zafascynowani nowym życiem Najstarszego, miastem, chcieli pomóc mu rozwinąć skrzydła. Wzięli dla Najstarszego ogromne kredyty. Mój Romek wziął największy… A tamten zwyczajnie nie płacił rat. I tak się wszystko zaczęło… albo i skończyło. Długi przeszły na nas. Płacimy je już kilka lat i jeszcze kilka lat przed nami. Miesiąc w miesiąc 1000 zł. Kontakty przestaliśmy utrzymywać z jego rodzeństwem, z teściami znacznie ograniczyliśmy. Nikt nie potrafił wczuć się w naszą sytuację, zrozumieć tego co przeżywamy, pomóc jakoś, nie finansowo, ale po prostu wesprzeć.
Tymczasem młodszy brat, tylko dzwonił się chwalić, że to kupił i tamto, że tam i tam pojechał na wakacje, tak jakby nie wiedział o naszych problemach. Poza tym z Najstarszym utrzymywał takie kontakty, jakby nic się nie stało, bo jego żona ( tego Młodszego) to wielka katoliczka i tak nakazuje. Wzbudza ogromny podziw teściowej za to, że w każdą niedzielę do kościoła chodzi, że odwiedza jakiś dom dziecka itd. Jednak głowę nosiła wysoko w chmurach.Czuła się lepszą od innych, była niedostępna dla mnie. I teściowe do nich na ślub pojechali już kilka dni wcześniej, pomóc. Nam nie pomagali w przygotowaniach. Wszystko było na głowie moich rodziców. I jeszcze mogłabym pisać dużo o tym, ale nie chce mi się. Ja i Romek mieliśmy już tego po prostu dość!
Stąd takie a nie inne nasze kontakty z męża rodziną.
Jego młodszego brata widzieliśmy ostatni raz 3 lata temu, na ich ślubie...
Jak już pisałam, przyjechał do nas w piątek, późnym popołudniem. Moi teściowie przyjechali z nimi również. O dziwo było bardzo, bardzo miło. My mieliśmy do nich zupełnie inny stosunek i oni do nas również. Po raz pierwszy zobaczyliśmyich 1,5-rocznego synka. Fajny, żywiołowy malec. Mogliśmy z nimi normalnie porozmawiać, pośmiać się. Oni w zeszłym miesiącu mieli przeprowadzkę. Byli pod dużym wrażeniem naszego mieszkania. Wiedzą, że do tej pory spłacamy ich Najstarszego brata a mimo to, daliśmy radę tak elegancko urządzić mieszkanie.Mój mąż nie mógł oderwać się od ich synka. Teściowie zauważywszy to, dyskretnie zasugerowali, że mamy dużo miejsca, jest wolny drugi pokój, w sam raz na kołyskę. Miłe to. Moja mama jakoś nigdy tego tematu nie porusza. Aż zatęskniłam za bliższymi kontaktami…
Może to dziwne, ale pomimo tylu przeciwności losu, pomimo tylu ciosów,
których mój mąż doznał od swojej rodziny, pomimo braku kontaktu ze swoim rodzeństwem, jest on bardzo za swoimi braćmi. Jest on związany z nimi myślami, całym sercem. Widać tę więź. Ja nigdy nie byłam tak zżyta ze swoją rodziną. Jest on bardzo wrażliwym człowiekiem. Przeżywa tę sytuację i jest mu ciężko.

Dopisek:

Wątek kredytu wzbudził wiele emocji, więc postanowiłam napisać zakończenie tej historii. Znajdziecie je, drodzy Czytelnicy, tutaj:

środa, 18 sierpnia 2010

:(

Oszaleję!!!!! Jestem głupią idiotką!! Nie potrafię uczyć się na własnych błędach. Moja mama nieraz mnie zawiodła a ja nadal jej ufałam. Wciąż o wszystkim zapominałam i jakby nigdy nic jeździłam do niej. A kiedy pojawia się kolejny problem, to mama nie potrafi ze mną rozmawiać. Znowu poszło o moją siostrę. Po raz kolejny ukradła mi pewną rzecz (którą trzymałam u mamy), może nic nie znaczącą, ale jednak o dużej wartości sentymentalnej dla mnie. A matce, żal jest siostry, że jej gorzej w życiu powodzi się ( oczywiście na jej własne życzenie) a całą winą mnie obarcza. Monika już nieraz pokazała jakie jest z niej ziółko. Nieraz matkę i ojca oszukiwała i często wszystko wychodziło na jaw, bo brakuje jej inteligencji i sprytu a matka ciągle twierdzi, że: „tego to już by ona nie zrobiła”! I gada mi, że to ja jestem złą, wredną, kłótliwą, wypominającą córką a potem rozłącza się rozłącza!

środa, 11 sierpnia 2010

"Ja pani nie obsłużę"

W czerwcu poszłam z Dzióbkiem do Salonu Pielęgnacji Psów. Tak się złożyło, że po drodze nawiązałam krótką rozmowę z pewnym mężczyzną, ponieważ on spacerował ze swoim Shih Tzu. Powiedziałam jemu, że właśnie z Dzióbkiem idziemy do salonu. On ostrzegł mnie, żebym uważała, bo tamta kobieta przy strzyżeniu usypia psy, że ponoć jeden już nie obudził się… Zawahałam się, czy mam tam pójść, ale w końcu poszłam. Jednak mojego psa nie chciałam zostawić samego. Byłam cały czas przy nim, ponad 3 godziny, chociaż tamta kobieta miała opory, żebym tam była. Kobieta, jak zobaczyła Dzióbka nie mogła wyjść z podziwu, jaki on jest piękny i zadbany. Mówiła, że bardzo rzadko zdarza się, żeby ludzie tak bardzo dbali o psa tak jak ja. A rasa Shih Tzu wymaga naprawdę bardzo dużo pielęgnacji. Psy mają długi włos, codziennie trzeba go rozczesać, myć łapki po każdym spacerze, przemywać oczy, uszy, czesać kiteczki itd. Jest to bardzo pracochłonne, czasochłonne i są spore wydatki na szampony, odżywki, spraye, różne płyny itd. Jednak my z mężem nie oszczędzamy na psa i kobieta - stara handlara, bardzo szybko zorientowała się w czym rzecz. Zaczęła wciskać mi dosłownie wszystko np. karmę Royal Canin, gdzie u niej kilogram kosztował 50 zł. W sklepie tę samą karmę tylko, że 2,5 kg. kupuję za 80 zł. Ona od razu zaczęła usprawiedliwiać się, że u niej jest tak drogo, jednak tylko u niej można kupić „pewny towar”. Bo w innych sklepach nie mają pojęcia co i jak sprzedają, oszukują, bo karmę oryginalną mieszają ze zwykłą a ona część sumy ze sprzedaży przekazuje na dom dziecka, stąd taka u niej cena. Zaczęła zwierzać mi się, obgadywać wszystkich w około, że ludzie są tacy złośliwi, że takie ploty o niej rozprowadzają, że ona rzekomo psy usypia itp. Zaczęła wciskać mi jakieś ubranka dla psa, podczas strzyżenia psa, zaczęła ubierać jemu czapeczki z daszkiem, jakieś kokardki, muszki, kurtki na zimę. Chciała sprzedać mi jakiś węgiel, czy coś, perfumy... itp. Potem założyła psu na szyję skórzaną obrożę a ja po trzech godzinach jej nachalności, w końcu ugięłam się. Dopiero wtedy poinformowała mnie o cenie… 56 zł. Strzyżenie kosztowało 80 zł (tę cenę znałam już wcześniej). Jednak fajnie ostrzygła Dzióbka, więc szybko zapomniałam o tej obroży i w ogóle o niej. Gdy wróciliśmy z Dzióbkiem do domu, po całym mieszkaniu zaczął unosić się zapach psich perfum, którymi przed wyjściem wypsikała Dzióbka. Tak przepięknie Dzióbek pachniał, że z mężem nie mogliśmy odkleić się od psa. Dlatego na drugi dzień poszłam znowu tam, kupić te perfumy. Kobieta zaczęła pokazywać mi różne zapachy i ten najdroższy. Zażartowałam, że powiedziałam mężowi że kupię te tańsze a ona na to, że nie ma żadnego problemu, że… podmienimy ceny. Byłam w szoku. Wybrałam jednak droższy zapach, ponieważ to był ten sam, którym Dzióbek obecnie pachniał. Mała buteleczka kosztowała 60 zł. W sumie zostawiłam u niej ponad 200 zł. Po tygodniu, mieliśmy z Romkiem jechać do naszej rodziny, więc postanowiłam wykąpać Dzióbka i wypsikać nowymi perfumami. Niestety, Dzióbek już tak nie pachniał. Zapach ulotnił się po kilku minutach. Psiknęłam więc sobie na rękę, również po chwili, nie było czuć tego zapachu. Podejrzewam, że baba rozcieńczyła te perfumy, że na pewno sobie część odlała, bo buteleczka nie dość, że była częściowo zużyta, to jeszcze gdy wybrałam tę butelkę, ona poszła z tą buteleczką do drugiego pomieszczenia, coś sprawdzić. Postanowiłam oddać jej te perfumy. Kobieta zdenerwowała się i zaczęła dopytywać się dokładnej daty wizyty. Gdy ją znalazła, nabazgrała sobie coś w zeszycie i oddała mi pieniądze. I tyle. Kilka dni temu postanowiłam znowu ostrzyc Dzióbka, niestety ona jest jedyną fryzjerką w miasteczku, więc musiałam pójść do niej. Do portfela włożyłam tylko 100 zł, żeby ode mnie czasem więcej nie wyciągała. Ale ona, gdy mnie zobaczyła, zapytała się: „Czy to pani z tą perfumką... ? Ja pani nie obsłużę”. Zatkało mnie i wyszłam stamtąd.

sobota, 7 sierpnia 2010

Odpoczynek

Z mężem i z Dzióbkiem pojechaliśmy do mojego rodzinnego domu, do mamy i mojego brata. Byliśmy tam prawie tydzień. Czas spędziliśmy bardzo przyjemnie: rozmawiając, grillując, spacerując po lesie i … robiąc zimowe przetwory. Mój mąż z bratem pobijali coraz to nowe rekordy: prędkości i trasy ;). Codziennie jeździli rowerami, robiąc ponad 30 km. A Dzióbeczek był tam gwiazdą. Popisywał się sztuczkami, których nauczył się, całe dnie spędzał biegając bez smyczy po ogrodzie i nie odstępując nawet na krok mojego brata. Znalazł też czas na obserwację nowego, czworonożnego, przyjaciela. Fajnie było. Odpoczęliśmy, zregenerowaliśmy siły. Tam życie toczy się zupełnie innym rytmem: spokojnym, powolnym . W około słychać tylko świerszcze, śpiewy ptaków, odgłosy szykujących się do odlotu żurawi, czuć zapach suchego zboża, mijającego lata... Zapominałam o codziennych sprawach, o troskach. Czuję się tam tak bezpiecznie. Naprawdę, żal było wracać.