Dzióbek jest bardzo wesołym, radosnym i towarzyskim pieskiem. Jest spokojny i ułożony, choć czasami coś mu strzeli do głowy i szaleje po całym mieszkaniu, ze swoimi zabawkami. Daje nam wtedy niezły ubaw. Często też popisuje się swoimi umiejętnościami: daje łapkę, przybija piątkę lub dziesiątkę (dwiema łapkami). Na komendę leży, siada, daje noska - tzn. liże nas po nosku. Na co dzień, w ogóle nie szczeka, tylko na komendę: "daj głos". Jest posłuszny. Na spacerku zawsze chodzi koło nogi. Gdy powiem: "stój" zatrzymuje się i czeka na mnie. Gdy chcemy pogłaskać go zaraz rozkracza się, bo chce, żeby głaskać go po udku, koło jajek ;) Uwielbia jak wyczesuje się jego długie włoski, bo wie, że zaraz dostanie jakiś smakołyk. Umie zaprowadzić do kuchni i pokazać, w której szufladzie leżą jego przysmaki. Jest bardzo zżyty z naszą rodziną. Filipek od małego chowany był z naszym piesiem. Nie ograniczaliśmy im kontaktu. Wiadomo jak to dziecko, czasami pociągnął go za włosy, czasami uderzył a Dzióbek nigdy go nie ugryzł. Zawsze schodził z drogi.
Przez kilka ostatnich dni myślałam, że stracę przyjaciela. Drżałam o jego zdrowie i życie. Wszystko wskazywało na to, że stanie się najgorsze. Wcale nie spałam. Płakałam dzień i noc. Tak bardzo żal mi naszego Dzióbeczka. Od kilku dni wiedzieliśmy, że coś z nim jest nie tak, ale nie zdawaliśmy sobie sprawy, że jego stan jest tak bardzo poważny. Nie jadł, ale nasz piesek jest bardzo wybredny i często tak zdarzało się. Często się lizał, ale to też nic nowego, więc nic nie wzbudziło naszych podejrzeń. Jedynie zrobił się jakiś dziwny i osowiały. Izolował się od nas, bez powodu warczał, nie cieszył się na nasz widok. Myśleliśmy, że starzeje się, że pokazuje jakieś humory a on bardzo cierpiał!!!
To był przypadek, że pojechaliśmy do weterynarza. Najpierw próbowałam umówić psa na strzyżenie, ale nie było wolnych terminów, więc groomerka poprzekładała inne wizyty, aby nas przyjąć, bo wiedziała, że przyjedziemy z daleka. I gdyby nie to, nasz pies mógłby już dziś nie żyć a my nawet nie wiedzielibyśmy dlaczego. Groomerka dostrzegła ogromnego, krwistego guza w okolicy odbytu! My tego nie zaobserwowaliśmy, gdyż pies miał długie włosy. Od razu pojechaliśmy do weterynarza. Całe szczęście, że nas przyjął, bo przyjechaliśmy zaledwie pięć minut przed zamknięciem. Gdy weterynarz zobaczył psa miał przerażoną minę. Od razu wiedziałam, że jest bardzo źle. Lekarz postawił diagnozę - ostre zapalenie gruczołów okołoodbytowych. Jakby było tego mało, zmierzył psu temperaturę - a tu było ponad czterdzieści stopni gorączki! Właściwie przyjechaliśmy w ostatniej chwili, żeby uratować życie psu. Dokładnie nie wiemy, ile czasu chorował, ile dni utrzymywała się gorączka. A jeszcze w takie mroźne dni długo spacerowałam z nim. Siedział i czekał na mnie przed sklepem. Nie miałam pojęcia, że jest chory, że ma gorączkę! W każdym momencie mógł zdechnąć. Dzióbek dostał zastrzyki: jeden przeciwgorączkowy i drugi z antybiotykiem. Strasznie piszczał, skomlał. Płakałam razem z nim.
Kiedy wróciliśmy do domu, jego stan zaczął pogarszać się. Zaczęły nasilać się objawy typowe dla tej choroby tzw. saneczkowanie i nieustanne oblizywanie tego guza. Dzióbek nie mógł wytrzymać bólu, pieczenia. Strasznie dyszał. Bałam się na niego patrzeć, gdyż myślałam, że zaraz padnie na moich oczach. Potem zaczął dziwnie chwiać się i łepek zaczął mu latać. Kiedyś mojej siostry piesek identyczne chwiał się i za chwilę zdechł. Wiedziałam, że Dzióbeczek może nie przeżyć nocy. Byłam najgorszej myśli. Przez całą noc tylko nasłuchiwałam, czy rusza się, czy oddycha. Chodziłam sprawdzać, czy żyje. Modliłam się, żeby noc się już skończyła i żeby pies dostał ponownie zastrzyki. A rano bałam się wejść do kuchni. Nie wiedziałam, co zastanę. Na szczęście Dzióbek podniósł główkę i patrzył na mnie. Dałam mu jeść i o dziwo, miał apetyt i zjadł ze smakiem. Romek pojechał z nim ponownie do weterynarza. Lekarz zauważył poprawę. Nawet był pozytywnie zaskoczony. Najważniejsze, że Dzióbek nie miał już gorączki. Piesek dostał drugi raz zastrzyki. Ponoć strasznie wył z bólu. Weterynarz oczyścił mu ropień. Teraz ma przyjmować przez osiem dni antybiotyk. Następnie, mam dać tabletkę odrobaczającą a gdy wyzdrowieje - zaszczepić. Gruczoł okołoodbytowy musimy kontrolować, co cztery miesiące i tak do końca życia, gdyż może nawrócić.
Na szczęście widać już u Dzióbka poprawę. Guz znacznie wchłonął się a miejsce po nim zbladło. Apetyt też poprawił się, choć nadal jest jeszcze słaby i trochę otłumiony. Jednak Dzióbuś znów cieszy się na nasz widok. Mam nadzieję, że już wszystko będzie dobrze.
Biedny piesek, oby już wszystko było dobrze i wrócił do zdrowia!!
OdpowiedzUsuńBidulek ! nawet nie mogl powiedziec Wam ze go boli....dobrze ze juz mu lepiej
OdpowiedzUsuńBiedactwo...
OdpowiedzUsuńSzczęście w nieszczęściu :( Dobrze, że udało się mu pomóc na czas.
OdpowiedzUsuń