O mnie

Moje zdjęcie
Trzydzistoparolatka. Żona. Mama dwóch chłopców. Dzięki nim moje życie nabrało barw. Na blogu pragnę uwiecznić naszą (nie)codzienność. Chcesz do mnie napisać? Mój email: madzia435@gmail.com

Obserwatorzy

Online

wtorek, 17 grudnia 2013

Nareszcie wrócili

Rodzinkę mam już w domu. Przyjechali w sobotę. Kilka dni nie widziałam synka a ledwo go poznałam! Tak bardzo zmienił się w tak krótkim czasie! Przyjechał cały przesiąknięty tym szpitalem....
W pierwszym dniu, Filipkowi było bardzo trudno odnaleźć się w domu. Był bardzo zagubiony. Starałam się pokazać mu wszystko, przypomnieć, jednak on na nic nie zwracał uwagi! Usiadł tylko koło zabawek i siedział tak cicho, spokojnie. Zupełnie jak nie nasz syn!!! W ogóle nie miał w sobie życia, energii. I te przeraźliwe piski... Jeśli coś nie spodobało mu się to głośno piszczał, jak w jakimś horrorze! Do tej pory to nie zdarzało się.  
Ale nie ma, co się dziwić. Tyle, co ten chłopczyk przeszedł. Półtora tygodnia w szpitalu. Codziennie badania, ukłucia, ból, płacz, gorączka. Leżał podłączony do kroplówek. Przez tydzień nic nie jadł. Pierwsze trzy doby tylko spał, niczego nie świadomy. Wybudzany był tylko do badań. Później, gdy ocknął się, leżał taki wyczerpany, bez życia i patrzał tylko w jeden punkt. Sporo nasłuchał się też krzyków i płaczu innych dzieci. Pobyt w szpitalu niewątpliwie bardzo odbił się na jego psychice. Na naszej też. Widok własnego dziecka w takim ciężkim stanie... a ja nic nie mogłam zrobić! W żaden sposób nie mogłam uśmierzyć jego bólu!
Filipek tak bardzo schudł, że patrzeć na niego nie mogę: sama skóra i kości. Można policzyć mu wszystkie żebra. Gdy złapał mnie za ręce, bo chciał, żebym zaprowadziła go do pokoju, przeraziłam się, że rączki i paluszki też ma takie drobne, kościste. Wszystkie ubranka na nim wiszą. 
Jednak, z dnia na dzień jest coraz lepiej. Filipek powoli odzyskuje siły i radość. Znów zaczyna interesować się wszystkim dookoła. Już dawno, ubraliśmy choinkę, żeby sprawić mu radość a on dopiero dzisiaj zachwycił się nią. 
Rok, 1 miesiąc, 3 tygodnie, 2 dni

piątek, 13 grudnia 2013

Znowu w szpitalu!!!

Nasza radość z powrotu do domu nie trwała długo. Ze szpitala wyszliśmy w sobotę a już w niedzielę stan zdrowia Filipka zaczął znacznie pogarszać się. W poniedziałek znów byliśmy na izbie przyjęć w szpitalu. Okazało się, że Filipek zaraził się bakteriami ze szpitala!!!
W niedzielę, 8.12.13., Filipek zaczął wymiotować. Cokolwiek zjadł zaraz wymiotował. Gdy zrobił łyczek wody zwymiotował dwie szklanki wody. Po kilku godzinach wyciągał rączki do jedzenia i płakał, bo był już bardzo głodny. 
Na drugi dzień, w poniedziałek, było to samo. Pojechałam więc z rodzicami na prywatną wizytę do lekarza. Tam okazało się, że wyniki Filipka nie są wcale takie dobre jak nas zapewniano w szpitalu. Lekarka, po wynikach Filipka, zorientowała się nawet, jakie ja miałam niedobory witamin w ciąży. Przepisała nam jednorazowo kropelki, żeby Filipek nie wymiotował a potem kazała wypić mu prawie litr kroplówek. Wypisała nam również skierowanie do szpitala. Na początku, Filipek miał ogromne pragnienie, bo przecież prawie drugi dzień był bez picia, ale potem zamykał usta i nie chciał pić. Był bardzo słaby. Cały czas chciał tylko spać. Gdy Romek przyjechał z pracy od razu zaczęliśmy pakować torby do szpitala i pojechaliśmy. Filipek od razu przeszedł masę badań. Pielęgniarki próbowały pobrać mu krew, ale gdy wbiły wenflon okazało się, że nie można pobrać krwi, bo jest zbyt gęsta! Więc kłuły go w paluszki i  stamtąd pobrały krew do trzech fiolek. Filipek był taki wyczerpany. Cały spocony od krzyku i płaczu. A ja nic nie mogłam zrobić, aby ulżyć mu w cierpieniu!!! Na noc Filipek został podłączony do kroplówki. I tak spał pod kroplówkami trzy doby!!! Był tylko wybudzany po to, aby pobrać materiał do badań. Cztery dni nic nie jadł. Filipek zawsze był taki pogodnym i energicznym chłopcem a teraz leżał taki osłabiony, wyczerpany chorobą. Bardzo schudł. Rączki ma takie sine od ukłuć. Czasami otworzył oczka na chwilę i patrzał tylko w jeden punkt. Na nic nie reagował. Obecny tylko ciałem, ale nie duchem. Znowu gorączkował. Potem Filipek dostał strasznej biegunki. Nie nadążyliśmy wymieniać pieluszek ani go przebierać. Tyle tego było, że pieluszka nie mogła wszystkiego utrzymać. Był brudny po pachy. Cały czas czuwaliśmy przy nim z Romkiem. 
W środę wieczorem nagle ja opadłam z sił. Zaczęłam czuć się coraz gorzej i bardzo mnie mdliło. Pielęgniarka stwierdziła, że musiałam zarazić się od Filipka. W nocy przyjechali po mnie rodzice i zabrali mnie do domu. Mam grypę. Teraz Romek jest sam z naszym synkiem. Zapewnia mnie, że Filipek wraca do zdrowia. Mówił, że Filipek już wczoraj zaczął interesować się kroplówkami. Ponoć Romek musiał dwie godziny stać przy łóżeczku Filipka i pilnować go dopóki nie ściekną kroplówki, bo Filipek cały czas ciągał te kabelki od kroplówki. Lekarze jeszcze nic nie mówią o tym, kiedy Filipek będzie mógł wrócić do domu. 
A mieszkanie bez męża i syna jest takie straszne, takie puste. 
Tylko oni są moją radością i nadają sens mojemu życiu. 
Rok, 1 miesiąc, 2 tygodnie i 5 dni

sobota, 7 grudnia 2013

Filipek w szpitalu!!!

Przez ostatnie dni, tak bardzo bałam się o mojego synka... 

We wtorek, 3.12.13., kiedy Filipek obudził się po południowej drzemce, był bardzo gorący. Myślałam, że za mocno okryłam go kołderką i dlatego zgrzał się. Zaczęliśmy bawić się, ale Filipek nie był sobą. Był rozdrażniony, każdą zabawką zaczynał  nudzić się po kilku sekundach. Nie mógł znaleźć sobie miejsca. Marudził i stale przytulał się do mnie. Poszliśmy więc do kuchni i zaczęłam dawać mu posiłek. Kiedy pocałowałam go w czoło, poczułam, że coś jest nie tak, że w dalszym ciągu jest gorący. Zmierzyłam mu temperaturę i okazało się, że ma 39, 5 stopni gorączki! Nieźle wystraszyłam się. Podałam mu czopek i położyłam Niunię spać. Od razu usnął. Obudził się po 3. nad ranem z płaczem. Podeszłam pogłaskać go po czółku a on był gorący jak piekarnik. Był bardzo spocony. Jego ciałko niemalże rozpływało się. Nie da się tego opisać. Wystraszyła się. Szybko wzięłam go do siebie na łóżko i zmierzyłam temperaturę. Termometr pokazał ponad 39. stopni gorączki. Dałam Filipkowi ponownie czopek i pić. Był bardzo spragniony. Wypił pół kubka wody. I leżeliśmy razem u mnie w łóżku, czekałam, aż poczuję, kiedy temperatura zacznie spadać. Kiedy główka zrobiła się trochę chłodniejsza, troszkę uspokoiłam się i położyłam go do łóżeczka. 

W środę, o 7. rano,  znów Filipek był bardzo gorący.  Jednak nie zmierzyłam temperatury, bo nie miałam czasu, tylko dałam mu czopek i szybko pobiegłam z nim do lekarza. Lekarka stwierdziła, że Filipek ma lekko zaczerwienione gardło więc przepisała antybiotyk i kazała w dalszym ciągu zbijać temperaturę. Stosowałam się do jej zaleceń. Jednak nic Filipkowi nie pomagało, nawet antybiotyk! Wręcz przeciwnie. Wcale nie można było zbić tej wysokiej gorączki!!! Pod wieczór, Filipek leżał taki blady, siny pod oczami, bezwładny. Próbował raczkować, ale nie dał rady!!! Nie miał siły!!!! Podniósł tylko lekko główkę i za chwilę ją opuścił. Zmierzyłam mu temperaturę. W kilka sekund, na termometrze pokazało się 40,3 stopni gorączki!!! Byłam przerażona! Spanikowałam. Nie wiedziałam, co robić. Dla Filipka musiałam być silna, więc ukrywałam przed nim swój strach i łzy. Szybko podaliśmy mu z Romkiem czopek i położyliśmy zimny okład na czoło. Filipek leżał dalej bezwładny i blady. Oczka miał takie spuchnięte i sine. Po jakimś czasie, poczuliśmy że rączki robią się chłodniejsze, położyliśmy więc go do łóżeczka a on zaraz usnął. Ledwo minęły 2-3 godziny od podania czopka a on dalej miał ponad 40 stopni gorączki! Nie wiedziałam co robić, gdyż następny czopek można podać po co najmniej sześciu godzinach a tu zaledwie minęły może 3 godziny. Tak bardzo bałam się. 
Całą noc stałam koło łóżeczka i głaskałam go, modląc się, aby było już rano, bo chciałam jak najszybciej znowu pójść do lekarza. 

W czwartek, 5.12.13, dostaliśmy skierowanie do szpitala. Do szpitala zawiózł mnie tata z mamą. Romek, gdy tylko dowiedział się, że jedziemy do szpitala, urwał się szybko z pracy i przyjechał do nas. Kiedy lekarze zaczęli badać Filipka, oglądać go i dotykać Filipek bał się i płakał. A to był dopiero początek. Lekarz stwierdził, że Filipek powinien zostać, że trzeba zrobić badania... Zaczęło się: liczne ukłucia, pobieranie krwi, badanie uszów, moczu itd. Filipek przeraźliwie płakał. Łzy leciały mu po rozpalonych policzkach a mi serce pękało, ale musiałam być silna dla niego. Trzymałam go za rączkę, głaskałam po główce, całowałam po czółku. Potem Filipek, już na sam widok białego fartucha, albo gdy go tylko kładliśmy go, reagował płaczem, bo już wiedział, co go czeka. Do badań, zawsze przecież musiał leżeć. 
Dobrze, że w tym wszystkim Romek był razem z nami. Na pobyt w szpitalu  zupełnie nie byłam przygotowana. Nie wzięłam ze sobą najpotrzebniejszych rzeczy: ani talerzyka, sztućców, ani niczego do jedzenia dla Filipka, ani dla siebie. Romek poszedł do miasta i wszystko dla nas kupił. Sama nie mogłabym przecież ruszyć się, wyjść nawet na chwilę, bo gdy tylko Filipek zaczynał tracić mnie z oczu, od razu zanosił się płaczem. Zresztą nie mogłabym zostawiać Filipka samego, w tym obcym miejscu. Wszystkie wyniki badań wychodziły dobrze, więc nie wiadomo było, co jest Filipkowi. A synek leżał taki smutny, wycieńczony. Tak mi żal go było, że taki malutki a już tak musi cierpieć i walczyć. Romek był z nami do wieczora a potem pojechał do domu. Noc była koszmarna. Filipek jest nauczony, że zawsze ma ciszę jak śpi a w szpitalu było bardzo głośno... Wszystko go budziło. Pielęgniarki głośno gadały na korytarzu i przez to budził się co chwilę i płakał. Potem ktoś kichnął i Filipek obudził się taki wystraszony i płakał bardzo głośno. Długo nie mógł się uspokoić. Potem na sekundę przysnął i zaraz znów w płacz, bo serduszko jego jeszcze mocno biło wystraszone. Potem jakieś dziecko płakało, albo ja usiadłam na skrzypiący fotel i znów to samo. Masakra. Zarówno ja jak i Filip oka nie zmrużyliśmy.

Rano, w piątek, byłam wyczerpana. Miałam strasznego doła.  Marzyłam, aby w końcu wyjść do domu, bo miałam wrażenie, że Filipek tu nie dojdzie do zdrowia. W dalszym ciągu nie wiedziałam co jest Filipkowi. Dalej miał gorączkę, ale już nie taką wysoką. I zwątpiłam w Romka, w to, że on do nas przyjedzie. Zadzwoniłam do niego a tu... głucha cisza. Myślałam, że będę z tym wszystkim sama, że będzie miał nas w d... Ledwo powstrzymywałam się od płaczu. Martwiłam się, jak ja odgrzeję obiad Filipkowi, jak ja ruszę się z sali, przecież nie zostawię go tam samego. Po jakimś czasie zadzwonił, że jest w drodze! Był u nas przed 8. rano. Romek wziął z domu ubrania na przebranie, owoce dla Filipka, dla mnie zrobił pyszne bułeczki, wziął herbatę. Potem wyskoczył kupić dla nas obiad na mieście. Bardzo pomagał mi przy Filipku. Czytał z nim książki, nosił, usypiał. Cieszyłam się, że w tak trudnych chwilach jest z nami.  Było mi raźniej i Filipkowi na pewno też. Filipek czuł się coraz lepiej. Raz miał gorączkę, ale już nie 40 stopni, raz nie miał. Kiedy temperatura była mniejsza, prawie na całym oddziale  było słychać Filipka. Był zadowolony, skakał po całym łóżeczku i tylko wołał: "tata, tata" a gdy Romek odszedł na chwilę złościł się na niego. Z łóżeczka zaglądał przez szybę do innych dzieci. Zaczepiał je, pukał do nich w szybę, robił im papa. Tego dnia zwolniło się miejsce w bursie szpitalnej, więc tam  przenieśliśmy się i Romek mógł zostać z nami na noc. Na szczęście, Filipek nie miał już gorączki i było już zdecydowanie ciszej, więc synek przespał całą noc. Usnął o 19. a obudził się dopiero przed 8. rano.

Kiedy, w sobotę, synek dostał wysypkę na brzuszku, lekarze byli pewni, że Filipek przeszedł tzw. "trzydniówkę". Trzydniówka charakteryzuje się wysoką temperaturą, ale zazwyczaj trwa trzy dni. W naszym przypadku trwała aż pięć dni. Przed południem dostaliśmy wypis ze szpitala i szczęśliwie wróciliśmy do domu. Filipek jeszcze nie doszedł do siebie, jeszcze jest rozdrażniony i przemęczony, ale już śpi w domku, w swoim bezpiecznym łóżeczku. 

Mój mąż w najczarniejszych chwilach w moim życiu nigdy mnie nie zawiódł. Zawsze był  przy mnie i mnie wspierał. Wykazywał się czułością, troską i oddaniem. 

W szpitalu dojrzałam mały wierzchołek, prawej, dolnej dwójki. To już siódmy ząbek! 
Rok, 1 miesiąc, 1 tydzień i 6 dni