Jesteśmy już w nowym mieszkanku. Moi rodzice z Romanem świetnie zorganizowali przeprowadzkę, było 7 chłopów, więc sprawnie poszło. Ale jeszcze przeżywamy stresy związane z tym mieszkaniem i hydrauliką. W łazience woda cieknie, zalało nam kuchnie, trzeba było zrywać trochę paneli. Bałagan jeszcze jest, bo wciąż kuchnia i przedpokój nie są dokończone, ale jesteśmy przeszczęśliwi. Mieszkanie mamy piękne, jak dla nas duże, przytulne, urządzone tak jak marzyliśmy. Z Romanem „gubimy się” w nim i nasz piesek również ma trudności z odnalezieniem nas. Jeszcze nie możemy się przyzwyczaić.
Jak przeprowadzaliśmy się, ku mojemu zaskoczeniu przyjechali teściowie pomóc nam. W ogóle nie spodziewałam się ich. Mąż opowiadał jakie były ich miny zdziwienia, gdy zobaczyli nasze mieszkanie. Jakie mamy „ luksusy” jak określiła to jego matka. W trakcie rozmowy okazało się, że ona myślała, że to mieszkanie już było takie piękne, nie miała pojęcia, że np. w łazience to my płytki położyliśmy, że okna też my wymienialiśmy, że w ogóle wszystko musieliśmy tutaj robić od podstaw, mimo że cały czas Roman mówił jej o tym. Nie mogła przyjąć do wiadomości tego, że to my sami musieliśmy na to ciężko zapracować (u nich w rodzinie każdy żeruje na każdym). A u nas w domu poczuła się jak u siebie, zaczęła sama wszędzie chodzić, oglądać i zaglądać. Jeśli drzwi do kuchni były zamknięte, żeby tam nie wchodzić, bo w dalszym ciągu remontujemy i żeby nie roznosić brudu po całym mieszkaniu, ona musi tam wejść, zobaczyć. Jeśli mamy przykryte folią płytki, żeby nie zniszczyć ich ona musi zedrzeć folię i zobaczyć jakie. Gdy jeden pokój załadowany był od podłogi do sufitu skrzynkami i kartonami, ona tam wchodzi w poszukiwaniu szklanki i czajnika, bo chce kawy napić się. Przeciska się pomiędzy kartonami, zagląda do każdego, grzebie w cudzych rzeczach! I gada, żebyśmy kupili sobie takie a takie firanki, to a to. Mieszkanie to studnia bez dna, tyle do zrobienia jeszcze mamy a ona pieprzy co jeszcze powinniśmy kupić! A pomóc nam w żaden sposób nie chce. Nawet niech nam nie pomaga, niech tylko płaci raty swojego najstarszego synka ( 1 000 zł miesięcznie), które my obecnie płacimy, a my sobie poradzimy. Albo był temat zbliżających się świąt, ona zdziwiona ma pretensje do mnie za to, że we święta będziemy wykańczać mieszkanie. A kto nam dokończy, jeśli nie my sami? Kto zrobi to za nas? NIKT. Święta to dla nas przede wszystkim wolne. Czas w którym możemy trochę zająć się tym mieszkaniem, bo kiedy mamy to zrobić? Roman codziennie jest w domu dopiero po 17. Późnym popołudniem zapytała się mnie, co my dzisiaj jedliśmy, odpowiedziałam jej, że dzisiaj nic, wczoraj wieczorem tylko kolację. Ona szybko sięgnęła do torebki, wyciągnęła kiełbasę z chlebem i w kółko zaczęła zrzędzić: „Romuś…,Mieciu..., Maniuś chodźcie zjeść”. Czy ja chcę, nie zapytała się. Potem dała mi kiełbasę z kromką chleba, żebym… potrzymała Romkowi!!!! Czułam się jakbym była jakąś obcą dziewuchą! Pogubiłam się. Zaczęłam zastanawiać się co ja tutaj robię? Czy właściwie ja jestem u siebie, czy gdzie indziej? Przed odjazdem powiedziała, żebym przypilnowała Romka, żeby zjadł. Roman wie, że ona jest taka, wie, że mnie ignoruje, rozmawia z nią o tym, kiedy trzeba kłóci się, broni mnie, ale tego nie słyszał, bo robił w łazience.
Przyniosła pani z agencji mieszkaniowej list zaadresowany do nas, żebym podpisała dokument dotyczący zmiany kwoty czynszu. Otworzyłam list, żeby przeczytać co mam tak naprawdę podpisać a teściu wyrwał mi go z ręki i sam zaczął czytać. Nauczony, że zawsze otwierał listy mojego męża, zapomniał chyba o tym, kim ja jestem. Wyrwałam mu to z powrotem i chyba kapnął się o co chodzi. Mam tych ludzi serdecznie dość. Kontakty i tak mamy z nimi rzadkie i nie chcę jeszcze być dla nich niemiła, bo to w końcu są rodzice mojego męża. Nie chcę sprawiać jemu przykrości. Staram się trzymać nerwy na wodzy.