Niewiele pamiętam:
choroby dzieci, basen, komunia F., morze i stres, i zamartwianie się operacją. Duże wsparcie mam w R. Razem z nim dzielę radości, smutki.
W pracy sukcesy. Po latach samotności i odrzucenia czuję, że wróciłam do świata, do ludzi. Stałam się wartościowa i czuję się spełniona.
Za to w temacie macierzyństwa nie umiem sobie poradzić. Chodzi o starszego syna. Skończył 10 lat, zaczął się buntować, mądrzyć, pyskować. Łatwo wpada w taką złość, że traci kontrolę nad samym sobą. Nie wie, co robi i co mówi, a wygaduje obrzydliwe rzeczy. Straszy, że sobie coś zrobi. Uczy się dobrze, ale niechętnie. Jestem bezradna.
Drugi-młodszy syn (6-latek) to sama słodycz. Ciągle tylko buziaczki, przytulanie i słowa: "mamusiu, najlepsza na świecie i której nie ma lepszej", "kocham tatę i mamę, ale mamę bardziej", "ja cię kocham mocniej niż ty mnie". Miły, grzeczny, uczynny, pracowity. Gdy coś mi wypadnie z rąk nie trzeba prosić, żeby podał. Sam zauważy i biegnie z pomocą. Kiedy zauważy, że smucę się przychodzi mnie przytulić. Ciągle zmieniali mu grupy w przedszkolu a on w każdej doskonale odnalazł się. Ma dużo kolegów. Pierwszy raz w te wakacje pozwoliłam wychodzić mu samemu z domu. I całe lato spędził za blokiem z kolegami jeżdżąc na rowerze albo grając w piłkę. Jesienią i zimą więcej czasu przeznaczamy na naukę. Codziennie rozwiązuje zadnia matematyczne, pisze literki. Pięknie już czyta.